wtorek, 23 grudnia 2008

Nastaly lepsze czasy;)

Az wreszcie przyszedl taki dzien kiedy wszystko sie odmienilo!
Byla sobota a my z Ola robilysmy kurs niezbedny do pracy w miejscach ,w ktorych serwowany jest alkohol- czekalysmy na wyniki egzaminu kiedy zadzwonil telefon. Nie do wiary-dzwonila pani z biura promow plywajacych po zatoce-jedno z 5 miejsc ,w ktorym zostawilysmy nasze cv zaledwie 2 dni wczesniej-zaproszono nas na probe.
W poniedzialek poszlysmy sprobowac swojego szczescia w charakterze obslugi Showboats! Praca nie byla latwa-w trakcie trwania rejsu trzeba sie wykazac niesamowita kondycja dzwigajac 3 dania rownoczesnie na rozchwianej lajbie do tego ilosc pokonywanych schodow I pieter- udalo sie –test przeszlysmy pozytywnie I nawet nam zaplacono za te pare godzin-pod koniec tygodnia zostalysmy zatrudnione!Czy moze byc cos lepszego niz praca na promach-czarterach plywajacych po zatoce w Sydney z widokiem na slynna opere I most I zatoke Darling Harbour!Malo tego czy kiedykolwiek przyszlo nam do glowy ,ze dostaniemy prace razem i jeszcze w tych samych godzinach?
Praca kelnerki na jachcie nie nalezy do najlatwiejszych ale po paru dniach bylysmy wprawione w bieganiu z taca pelna drinkow lub z 3 talerzami naraz po kolyszacym sie statku z gornego deku do kuchni polozonej 2 pietra nizej, dodatkowo w trakcie wieczornych rejsow odbywal sie szol –dziewczyny tanczyly I spiewaly –praca z prawdziwego zdarzenia . Ekipa ze statku byla wielonarodowosciowa najlepsza jaka mozna sobie wymarzyc-sami turysci-podroznicy,wiekszosc z Korei I Japonii a takze Anglii Francji I Niemiec! Wszyscy bez wzgledu na wiek I pochodzenie mielismy ten sam cel-zyc,jezdzic I byc szczesliwym!
Od dnia kiedy dostalysmy prace usmiech zagoscil na stale-nie bylo powodow do narzekan ani zadnych problemow,w szkole szlo nam dobrze,pogoda sie poprawila wiec pare razy w tygodniu uskutecznialysmy wypady na plaze,poznawalysmy coraz wiecej coraz fajniejszych ludzi,po pracy bylo z kim usiasc przy piwku I pogadac-zylysmy nareszcie !Co prawda zdazaja nam sie w pracy rozne zabawne rzeczy od poslizgow z cala sterta talerzy po wylewanie drinkow na klientow ale mysle ,ze chwila moment I dojdziemy do perfekcji!;)
Po 2 tygodniach wiedzialysmy obie ,ze odnalazlysmy takie miejsce,w ktorym mozna sie uwolnic od wszystkich problemow, w ktorym wypada wszedzie pojsc w klapkach,w ktorym ludzie nieznajomi prowadza konwersacje ,w ktorym wiek, kolor ,pochodzenie, zawod nie ma najmniejszego znaczenia-Australia to skupisko ludzi ze wszystkich zakatkow swiata ,ktorzy kochaja bezproblemowy aktywny tryb zycia,kochaja podroze I spotykanie innych ludzi, kazdy ma prawo tu zeby zyc jak chce I robic to co chce,nikt nikogo nie ocenia I nie krytykuje-w weekendy masy ludzi griluja razem na plazach, wieczorami miasto tetni zyciem ,nikt nie ugania sie za pieniadzem I nie przepracowuje a jednak mozna pozwolic sobie na wszystko,licza sie wypady towarzyskie I rodzina I choc bys sie nie wiem jak wysilil ciezko o powod do zmartwien!
A propo imprezek to zawital do Sydney moj dobry znajomy-DJ Michael Woods z Londynu ,ktory mial turne po Australii- milo bylo wpasc na jego koncert ,spotkac sie I posmiac-poki co latwiej bylo sie spotkac w Sydney niz w Londynie I Warszawie!;)Pozdrowienia Michael!;)
Jestesmy szczesliwe,szczesliwe usmiechniete I zadowolone,wolne I nieograniczone,spelniamy swoje marzenia,snujemy dalsze plany,jest nam po prostu dobrze I jeszcze na dodatek mamy siebie !

Malo tego udalo mi sie wreszcie spotkac kogos dzieki komu czas sie zatrzymal I nic sie nie liczylo,mielismy o czym rozmawiac,smieszyly nas te same rzeczy,mielismy podobne marzenia I plany,moglismy godzinami wpatrywac sie w ocean I cieszyc sie soba, spedzalismy razem kazda minute wiedzac ,ze kazda taka chwila jest na wage zlota, niestety takie jest juz zycie ,a szczegolnie tu ,ze ludzie przyjezdzaja I wyjezdzaja I chociaz chcialoby sie ich zatrzymac kazdy ma swoja wytyczona trase I musi nia podazac, nawet jesli juz nigdy sie nie spotkamy-to byly cudowne dni!Teraz jest smutno ale I tak bylo warto nawet dla paru takich chwil, niepowtarzalnych I bezpowrotnych!
Za 2 tygodnie przeprowadzka w rejony najbardziej znanej plazy-Bondi Beach!
Sa swieta-chociaz ciezko to sobie wyobrazic –ciagle wydaje mi sie ,ze to raczej lipiec czy sierpien a nie grudzien.Chodzimy w klapkach I szortach I smiesza nas wielkie przystrojone choinki .W szkole mamy przerwe na 2 tygodnie.Swiat nie bedziemy obchodzic –bo latwiej nam bedzie zniesc je zdala od domu na plazy czy w pracy poza tym moglybysmy karpia zastapic kangurem a snieg piaskiem wiec co to za swieta! W swieta bedziemy pracowac-co niezmiernie nas cieszy gdyz w drugi dzien swiat odbywa sie w zatoce najwiekszy wyscig regat na swiecie ,bedzie go obserwowac okolo miliona ludzi a my z wymarzonej pozycji gdyz nasz prom bedzie kursowal po zatoce!I znowu sie pytam czy moze byc lepiej?Moze.Bedziemy rowniez pracowac w sylwestra-jak wszystkim wiadomo Sydney slynie z najpiekniejszych fajerwerkow noworocznych na swiecie-ludzie placa ogromne pieniadze za rejsy sylwestrowe gdyz zatoka to najlepsze punkt widokowy a nam sie udalo nie dosc ,ze nam zaplaca to jeszcze bedziemy mialy wymarzona miejscowke a potem cala zaloga ma swoja impreze sylwestrowa!Nie moge sie doczekac!
NASZYM RODZINKOM- PRZEDE WSZYSTKIM MAMUSIOM ZATROSKANYM;) I TATUSIOM STESKNIONYM I WESOLYM DZIADKOM, PRZYJACIOLOM ZNAJOMYM I NIEZNAJOMYM CHCIALYBYSMY ZYCZYC CUDOWNYCH I SZCZESLIWYCH SWIAT BOZEGO NARODZENIA,SPEDZONYCH W CIEPLEJ RODZINNEJ ATMOSFERZE A W NOWYM ROKU TYLE USMIECHU I POWODOW DO RADOSCI ILE MY MAMY!
KASIA I OLA

Jesli chodzi o plany na nowy rok to powstal juz kolejny plan podrozy;)
Dzisiaj jest 24-wigilia. Ostatni dzien szkoly-zajecia mialy sie odbywac na plazy ale nie dotarlam gdyz mam potworna grype I pogody znowu nie ma;( razem z Olcia postanowilysmy sie wyspac I wypoczac ok godziny 13stej wyruszylysmy na drobne swiateczne zakupy I nagle natrafilysmy na polskie delikatesy,zakupilysmy bigos barszcz pierogi kotlety I chlebek ,po drodze zgarnelysmy jeszcze warzywa I ciasto a na koncu by tradycji stalo sie zadosc troszke alkoholu;) Niestety swieta tu beda nieco inne od tych w domu! Spedzamy je w domu ,w ktorym nie ma choinki, w ktorym poza nami nikt swiat nie obchodzi , poza tym na 18:30 mamy do pracy…
…Jest godzina 15sta a my juz po wigilii;) plakalysmy ze smiechu dzielac sie oplatkiem przy kubku barszczu I talerzu pierogow-no coz moze to nie szczyt wykwintnosci ale zawsze cos!

czwartek, 27 listopada 2008

Australijska stagnacja

Ani sie nie obejrzalysmy i kolejne pare tygodni za nami...

Chcialabym moc Wam napisac ,ze strasznie duzo sie dzieje,ze pogoda piekna a my co 2 dzien na plazy...ale jest zupelnie odwrotnie...za to przytrafiaja nam sie przygody innego typu-te mniej fajne...i te zabawne...

Weekend...piatek...ladujemy w naszym ulubionym klubie Ivy w centrum miasta:)

....................sobota...ladujemy w naszym ulubionym klubie Ivy po raz kolejny;)))

O 4 rano siedzimy na przystanku i marzymy aby byc juz w domu...niestety kolejny autobus bedzie za 2 godziny...takie sa uroki mieszkania na Botany(mieszkamy tu dopiero od tygodnia ale od 4 dni kombinujemy jak zerwac umowe i sie stad wyprowadzic...)

Czekamy wiec 2 godziny bo nie pozostaje nam nic innego,zmeczenie nas dopada ale wypite hektolitry redbulla utrzymuja nas dalej przy zyciu...Na przystanku dosiada sie do nas Francuz i opowiada nam o najlepszych lokalnych imprezach-takie spontaniczne rozmowy z nieznajomymi leza tu w zwyczaju- mowimy mu ,ze jestesmy w Australii dopiero od miesiaca i ze jeszcze nie bylysmy na wielu imprezach...-na to podjezdza autobus,drzwi sie otwieraja i rozlega sie donosny glos kierowcy: Czesc dziewczyny to znowu Wy,wczoraj bylyscie wczesniej- no i wydalo sie ,ze niezle z nas imprezowiczki skoro rozpoznaja nas kierowcy autobusow-Francuz zanosi sie smiechem a my jeszcze wiekszym...

Niedziela...pol dnia przespane ale zeby nie zmarnowac calego robimy sobie wycieczke na Manly, poniewaz pogoda jest nadal barowa udajemy sie do naszego ulubionego miejsca czyli "Shore Hotel Club",tam spotykamy ekipe znajomych surferow wiec dosiadamy sie i impreza trwa ale zeby smiesznym zbiegom okolicznosci nie bylo konca po jakis 2 godzinach wpadamy prosto na...Francuza z przystanku-hahahaha dobre ...Sydney...jedyne 4 miliony ludzi...niedowiary!

Caly tydzien zlecial nam na chodzeniu do szkoly i poszukiwaniu pracy, postanowilysmy nosic CV metoda od drzwi do drzwi...-czasochlonne i meczace ale nie ma wyjscia...

Kolejny piatek ...zrobila sie pogoda wiec spedzilam caly dzien leniuchujac na basenie ,wieczorem nigdzie nie wyszlam bo w sobote od rana mialysmy kurs RSA-swistek papieru wymagany tu do pracy we wszelkich miejscach serwujacych alkohol!

Kurs zakonczony...egzamin zdany...nagle dzwoni telefon-okazuje sie,ze 1 z miejsc ,w ktorym zostawilysmy nasze cv chce nas w poniedzialek na probe obie o 16stej-radosc jest tym wieksza ,ze to praca na jachcie-restauracji plywajacym po zatoce!Mega!

Sobota wieczor...nikogo chyba nie zaskocze mowiac ,ze wyladowalysmy znowu w Ivy- impreza byla udana do momentu kiedy 30 min przed koncem Oli skradziono torebke-zlodziej byl profesjonalista bo ograniczyl sie do tylko najpotrzebniejszych i najbardziej cennych rzeczy -wybrakowana torebka znalazla sie w damskiej toalecie!Takich atrakcji absolutnie nie bylo nam trzeba...szlag by to trafil...telefonowanie do polski ,blokowanie kont ,raport na policji- moga popsuc humor kazdemu...

W niedziele zeby odreagowac spotkalysmy sie z Alice i Pedro w jazz pubie-spotkanie z nimi poprawilo nam humorki i nastawilo pozytywnie!

W poniedzialek po szkole o 16stej zjawilysmy sie na jachcie "Showboat" . Przez 2,5 godziny serwowalysmy dania i drinki-nie myslcie ,ze to takie banalne- dla mnie uniesc 3 talerze na raz to mega wyczyn wiec zeby szef nie zauwazyl braku mojego profesjonalizmu wyginalam sie w jakis dziwnych pozach podtrzymujac sobie talerz o zebro czy tez wsadzajac jedno danie w drugie do tego kolyszaca sie lajba nie ulatwiala mi sprawy-proba dobiegla konca i ku naszemu zdziwieniu manager byl tak zadowolony,ze nawet nam za probe zaplacil i powiedzial ,ze da nam znac w kolejny weekend.

Kolejne dni zimne i deszczowe minely na kursowaniu miedzy klubem Ivy a posterunkiem policji w celu obejrzenia tasmy z klubu-ale niestety bezskutecznie!

Jest kolejny piatek-dalej pada-mieszkamy dalej na Botany i chyba tu chwile zostaniemy -za 2 dni zaczyna sie tu oficjalnie lato i bedzie bardzo duzo imprez muzycznych i koncertow na ktore chcemy pojsc- naprawde jest niezle tylko pogoda i jakas praca i nic wiecej nie potrzeba!

wtorek, 18 listopada 2008

Australia-Jak boomerangi-zatoczymy petle i wrocimy;)

Kolejny lot samolotem airbus- linie Virgin Atlantic-ku naszej uciesze towarzyszy nam ta sama zaloga- jakos ufam temu pilotowi skoro juz raz dal rade to moze da po raz drugi. Przed nami 9cio godzinny lot do Sydney…
Lot uplywa spokojnie ,od czasu do czasu lekko podrzuca samolotem ale na cale szczescie nie sprawdzaja sie wyrocznie mojego Taty o mega turbulencjach nad Indonezja.
7:35 rano czasu lokalnego –jestesmy!
W krainie beztroskich kangurow i zwrotnych bumerangow;)
Sliczna nowa pieczatka w paszporcie z napisem Australia,zadnych zapowiadanych kontroli bagazu- trzeba wziac gleboki oddech I rozpoczac nowy rozdzial…
Z lotniska odbiera nas Thompson- dawny kumpel z Opola,ktorego nie widzialam jakies 12scie lat. Jest pelna radosc- Thompson opowiada nam o imprezach I panujacych tu zwyczajach nocnego zycia-uprzedza nas ,ze impreza,ktora rozpoczela sie u niego na chacie 2 dni temu dopiero sie skonczyla wiec mamy wziac na to poprawke.
Docieramy do domu. Poznajemy reszte ekipy imprezowej,muza gra, my rozmawiamy i ok 13stej padamy…
23:30 otwieramy oczy nie wierzac,ze przespalysmy caly-1 dzien w Sydney. Fuck!:) No coz cala reszta wlasnie zapadla w sen a my podejmujemy szybka decyzje o wyjsciu w miasto! Prysznic i w droge…
Spodziewamy sie ladnego spokojnego Sydney, ladnie ubranych opalonych ludzi , duzo zieleni ….
Wyrywa nas z butow! Na pierwszym skrzyzowaniu panuje kompletny chaos, impreza jedna na drugiej, mnostwo dziwacznie wygladajacych ludzi na pelnych dopalaczach- jak na nowo przybyle ta dawka jest prawie smiertelna- musimy sie oswoic-ochlonac-a tu co krok atrakcje typu awantura Azjatow na ulicy przypominajaca zawody w kung-fu, ktos sika do budki telefonicznej,ktos lezy,ktos zalegl,kolejnego niosa- a gdzie ta sliczna Australia z pocztowek???
Pierwsze nasze schronienie-kafejka internetowa- szybko wysylamy maile do najblizszych i w dluga, byle dalej od tego spedu odjechancow!
Udajemy sie na Darling Harbour- i tu jest juz tak jak mialo byc-ladnie-miliony barow i restauracji-woda-jachty-lodeczki-podswietlone wiezowce-zielen…
Spacerujemy,ogladamy I zaczynamy powoli wracac bo juz 3 rano! Kupujemy karty telefoniczne –dzwonimy by opowiedziec rodzicom o pierwszych wrazeniach i powracamy na “nasza” imprezowa chate…
Nastepnego dnia zbieramy sie jak najszybciej sie da i wypadamy na miasto by moc zobaczyc slynna opere i wszystkie najbardziej charakterystyczne dla Sydney miejsca. Zaczelysmy trase w zatoce ,potem minelysmy botanic gardens, park, slynne mosty, opere, wspielysmy sie na gore ,polazily waskimi uliczkami ,znowu zeszly w dol nad wode i dotarly do Darling Harbour czyli jakies 4 godzinki marszu. Po tym spacerze zapominamy o ciemnej stronie Sydney:) jest sobota,piekna pogoda, ludzie wylegaja calymi rodzinami,co chwila odbywa sie jakies wesele na powietrzu- wesela tutaj przypominaja te z amerykanskich filmow. Jest gwarno ale nie nerwowo- podoba nam sie!
W Darling Harbour siadamy nad woda I relaksujemy sie patrzac na tysiace mijajacych nas lodeczek i jachtow, wszystkie knajpki I restauracje sa pelne, my czekamy na Tomka- a Tomek to dluga historia-w skrocie – poznalismy sie w samolocie do Londynu 2 lata temu –kiedys obiecalam , ze kolejny raz spotkamy sie w Australii-no i dotrzymalam slowa!;)
Co za fajne spotkanie – Tomek dociera do nas i razem jedziemy poszukac naszego hostelu, w ktorym mamy mieszkac od niedzieli. Jadac Tomek opowiada nam o Australii,o samym Sydney, pokazuje nam okolice, opowiada o swoich poczatkach tutaj ,daje nam mnostwo praktycznych rad, mowi co koniecznie musimy zobaczyc!
Docieramy do hostelu-Surprise!:))- to miejsce nie ma nic wspolnego z hostelem w Hong Kongu- to sliczna willa, w starym kolonialnym stylu, obsadzona drzewami I kwiatami-wyglada jak z bajki- wchodzimy do srodka i spotykamy wlasciciela-Jeff a-, ktoryku naszemu zaskoczeniu zna nasze nazwiska i od razu pokazuje nam pokoj- no niezle to chyba bonus od zycia- pokoj ma jakies 20 metrow kwadratowych i osobna malenka kuchnie-takie krolestwo na nas dwie-pelen wypas!:) Ale to od jutra dopiero, a teraz wskakujemy do auta i jedziemy z Tomkiem cos przekasic.
Siedzimy sobie w Tajskiej knajpce i rozmawiamy ,po jakiejs godzince decydujemy sie pojechac zobaczyc jak i gdzie mieszka Tomek. Ladujemy na slynnym Bondi Beach!Toczymy rozmowy i toczymy winko;) jest juz 3 rano czas wracac do Thompsona na Darlinghurst-postanawiamy wrocic na piechote szokujac tym pomyslem Tomka!Niestety nie dalo nam sie wyperswadowac ,ze to zdecydowanie za daleko – upieramy sie i …idziemy I idziemy I idziemy I nagle ja pytam Olki : czy to mozliwe zeby pojsc calkiem w przeciwna strone a Olka na to: Nie! No calkiem w przeciwna to bysmy raczej nie poszly!- 2 dzien w Sydney-miejsce nam wogole nie znane a my nocna wyprawe opieralysmy na mini mapce z przewodnika- wiec po 40 min drogi okazalo sie,ze poszlysmy w zupelnie przeciwnym kierunku,siadlysmy na jakims przystanku majac pobozne zyczenie, zeby pojawil sie jakis autobus- mial jechac za 10 minut –ale nigdy nie przyjechal, zaczelysmy wiec zataczac petle I po kolejnych 90 minutach dotarlysmy do dobrze nam znanej Oxford Street- wycienczone I zrezygnowane-a kiedy Thompson zobaczyl nas na horyzoncie poskladal sie ze smiechu!!!
W niedziele spimy do poznych godzin popoludniowych a wieczorkiem meldujemy sie w hostelu. Hostel naprawde jest bajkowy. Drummoyne-okolica jest urocza- wille z zadbanymi ogrodami pelnymi egzotycznych roslin, male przystanie jachtowe, kameralne plaze- jest jeden mankament-Drummoyne jest daleko od wszystkiego! W hostelu jest troszke jak na kolonii-kazdy pokoj zamieszkiwany jest przez przedstawicieli innej narodowosci tak wiec sa Angielki ,jest Wloszka,sa Brazylijczycy itd. Wszyscy sa mili i otwarci, z kazdym da sie porozmawiac, kazdy opowiada o swoim kraju o zwyczajach oraz stara sie pomoc reszcie i dac jakies rady odnosnie szukania pracy i mieszkania!
Wiecie co, to jest wlasnie najlepsze w tym calym podrozowaniu-czlowiekowi otwieraja sie oczy,poszerzaja horyzonty i wyzbywa sie bezpodstawnych uprzedzen, wszedzie poznaje ludzi, zdobywa cenne informacje , zawiera bardzo cenne przyjaznie. Poznalysmy Laure-40sto letnia Wloszke, ktora wczesniej mieszkala w Indiach- ona swoim pozytywnym podejsciem do zycia moglaby zarazic kazdego, jest dojrzala kobieta ,ktora nie boi sie zaczynac zycia w nowym miejscu i poznawac nowej rzeczywistosci od poczatku-wyglada na to,ze jest zupelnie bezproblemowa-jedyny problem jaki ma to to ,ze nie potrafi przestac podrozowac:) Brazylijczycy tez nie pasuja do stereotypu macho-lovelas!;)) sa calkiem normalni i mili, pracuja ,ucza sie I surfuja- a nawet gotuja!;) Tu jest normalne ,ze mozna spotkac kogos po raz pierwszy na korytarzu i przegadac z nim godzinke o wszystkim i niczym.
Poniedzialek. 1 dzien w szkole. ;) Czuje sie jak dziecko podekscytowanem pojsciem do szkoly! Nie moge sie doczekac!Haha kto by sie spodziewal,ze tak mi sie spodoba. College jest nowoczesny w samym centrum Sydney, niestety ja i Olka zostajemy rozdzielone- nasza szkola miesci sie w 2 budynkach w odleglosci od siebie jakies 15 min. Pierwszy dzien jest bardziej organizacyjny. Przydzielaja nas do grup. Na poczatku przechodze zalamanie- jestem jedyna europejka w calej grupie-czuje sie conajmniej dziwnie wsrod Tajlandczykow,Koreanczykow,Kolumbijczykow i Brazylijczykow oraz 1 Turka. Oni maja zupelnie inne zwyczaje a mnie irytuje to od pierwszych minut. Najgorsze jest to ,ze ja zdaje sobie sprawe,ze cala ta niechec wynika z poteznej niewiedzy o nich i popularnym w Polsce poddawaniu sie opinii wiekszosci a takze na tym ,ze w Opolu zabrania sie lubic “innych”!!!
Minal pierwszy tydzien pod znakiem watpliwosci, hustawek nastrojow i skrajnych emocji zwiazanych z Sydney. Sama nie wiem czy lubie to miejsce-Australia to nie milosc od pierwszego wejrzenia!!!-zmieniam poglad trzy razy dziennie. Ciezko jest powiedziec jednoznacznie- troszke mylne byly moje wyobrazenia –inne oczekiwania-tu zyje sie znacznie wolniej i chilloutowo niz w Londynie ale tez slabsze sa rozwiazania techniczne,dostepnosc zwyklych supermarketow, komunikacja miejska,rzuca sie w oczy tez mniejsze uzaleznienie od telefonow komorkowych i marki samochodu- widac ,ze istnieje tu silnie rozwiniete zycie rodzinne-te wszystkie rzeczy przemawiaja raczej na plus natomiast na minus przemawia fakt ,ze ludzie nie sa tak otwarci jakby sie wydawalo,nie jest wcale tak latwo ze znalezieniem pracy poza tym cale city oblezone jest przez Azjatow do tego stopnia ,ze Australijczykow nie widac wcale!Dodatkowo mamy fatalna pogode-ciezko w to uwierzyc ale przez caly tydzien niebo jest zachmurzone i pada deszcz. Stresuje mnie to,ze mam coraz mniej czasu na znalezienie mieszkania i pracy.
W calym tygodniu najwieksza frajde sprawia mi chodzenie do szkoly-zajecia sa ciekawe-Business English-troszke ekonomii i marketingu sie przyda, a mojej grupy nie zamienilabym na zadna inna. Europejczycy patrza na mnie spod ukosa kiedy jem lunch otoczona samymi “skosnymi”:). Na zajeciach jedyne z czym maja problem to z wymowa angielska-to dla nich trudne za to z dnia na dzien sie przekonuje, ze ich mozgi pracuja szybko i precyzyjnie-oni maja gotowy business plan na wszystko- maja niebywala wiedze na temat gospodarki na swiecie i naprawde sa w stanie mi zaimponowac a prywatnie sa uczciwi i weseli-zawsze chetni pomoc takze grono moich nowych przyjaciol powieksza sie !!!;)
Piatek. Halloween. Trzeba sie rozerwac. Dajemy sie namowic na szkolna impreze-bez przebran tym razem;) Pojawiamy sie kolo godziny 11stej-niezly tu mlyn- wiekszosc przebrana i zdrowo podchmielona – impreza jest udana wszyscy bawia sie razem ,muza gra,drineczki sie leja- jak na 1 szkolne party –jest ok;)
My urywamy sie kolo 1szej i lecimy na slynne Kings X- dolaczamy do ekipy Thompsona i zaszywamy sie w mocno house-owym klubie- jeszcze jedna dobra rzecz ”about” Sydney-nikt nie przejmuje sie tu tak przyziemna rzecza jak ubranie wiec ubranie klapek na impreze jest jak najbardziej ok- malo tego –co dla wiekszosci nas nie pojete-facet w japonkach tez jest ok!!!;)))
Sobota.Pogoda dalej zadna wiec spimy do pozna. Na wieczor ustawiamy sie z Thompsonem. Po drodze na impreze idziemy obejrzec jedno mieszkanie- budynek jest wypasiony miejsce tez-idealnie-wszedzie blisko-ale niestety chata pt: brod smrod I ubostwo ;)I chociaz w budynku jest silka basen i sauna-musimy zrezygnowac;(
Jestesmy juz maksymalnie glodne wiec zanim polecimy do klubu musimy koniecznie cos zjesc. Ale idac tak wybieramy i przebieramy ,ze minawszy cale china town dalej na nic sie nie decydujemy. Kolejne 30 min od knajpy do knajpy –dobra –koniec lazenia i wybrzydzania-postanawiamy ,ze koreanska knajpa bedzie ta ostatnia-dlugo nie mozemy sie zdecydowac na danie, w koncu nie mamy bladego pojecia co jest czym- wydaje nam sie ,ze decydujemy sie na wersje najbardziej europejska czyli wolowina z warzywami-na zdjeciu wyglada imponujaco-zupelnie nie wiedziec czemu kelner slyszac nasz wybor wybucha smiechem radzac nam wybrac cos mniej ichniejszego-mowi ,ze to danie typowo azjatyckie i, ze nie widzial Europejczykow,ktorzy by to jedli-mysle sobie:co on nam tu opowiada,ze my niby wolowiny nie jadlysmy nigdy ,czy warzyw-pewnie ma blade pojecie chlopaczyna o Europie a o istnieniu Polski nie slyszal pewnie wcale!;)- oczywiscie,ze zjemy to danie chocby zeby mu udowodnic ,ze my Europejki kochamy kuchnie azjatycka !
Podano do stolu;) hmm wyglada niezle, tylko zamiast kawalkow wolowiny jest makaron faszerowany miesem! Olka probuje i oznajmia mi, ze ten makaron jest naprawde niezly –ja robie to samo- i przyznaje jej racje tylko po chwili obie przygladamy sie naszemu makaronowi uwazniej i blizej, i nagle wlasnym oczom nie wierzac wybuchamy smiechem na cala knajpe –widzac to kucharz placze ze smiechu razem z kelnerem-malo powiedziane-oni turlaja sie po kuchni-kurcze jakby Wam to powiedziec- znowu zaliczylysmy mala wtope –jedzac jelita wolowe-i powiem tak smakowaly nam dopoki nie zdalysmy sobie sprawy czym sie zajadamy a potem byla kupa smiechu i chwile zwatpienia!;))
Kolejny trafny wybor padl na klub-postanowilysmy wybrac sie na impreze w samym centrum Sydney, do klubu Space przekonala nas imponujaca kolejka i niemaly wstep;) Po spedzeniu 30 min w kolejce weszlysmy do srodka, wjechaly winda na 2 pietro a kiedy drzwi windy sie otworzyly-stalysmy dokladnie w srodku setek rave-ujacych “Skosnych”! Wyobrazcie sobie setki Japonczykow i Chinczykow lecacych do muzyki techno –prawdziwej lupaniny-trzymajacych fosforyzujace gadzety,wyginajacych sie w brake-dance w jakims zawrotnym tempie –przedziwnie ubranych i uczesanych a do tego my: 2 nieustraszone Europejki,ktorym nie straszne jest sprobowac w zyciu wszystkiego! Takze najpierw zrobilysmy w tyl zwrot do baru aby delikatnie dodac sobie odwagi a potem w takim samym szale jak cala reszta poddalysmy sie emocjom i zniknelysmy w tlumie , potem juz nawet przeszkadzaly nam buciki wiec pozbywszy sie ich lecialysmy do bialego rana- stopki sie troche zjechaly ale bylo warto;))
W niedziele poplynelysmy promem na jedna z bardziej znanych i ladniejszych plaz-Manly Beach- mimo iz pogoda pozostawiala wiele do zyczenia miejscowka w pelni nas ujela. Kameralna plaza, ekipy surfujace, uprawiajacy jogging fanatycy zdrowego trybu zycia,dziewczyny na deskorolkach,deptak,sklepy billabong-pelen Australijski freestyle zblizony bardzo do moich wczesniejszych wizji o Australii i tubylcach! Poniewaz lekko podmarzlysmy obserwowalysmy to wszystko z bardzo klimatycznego lokalu, w ktorym DJ gral chillout a caly nastroj dopelniali miejscowi surferzy i surferki,z ktorymi po kilkunastu minutach tworzylismy juz jedna ekipe;)
Poniedzialek.Pierwszy dzien ladnej pogody. Zaraz po zajeciach,na ktorych tym razem mozyl mnie sen z uwagi na intensywny miniony weekend, wybralysmy sie na najpopularniejsza plaze-do najpopularniejszego i wg mnie najbardziej oddajacego klimat Sydney miejsca-Bondi Beach. Nie musze chyba dodawac,ze te jedyne 10 km pokonalysmy na piechote po nietrafnym ocenieniu dystansu- przede wszystkim ta wyprawa miala nam rozjasnic w glowach, gdzie chcialybysmy mieszkac-Olka mi mowila,ze bedziemy mogly chodzic na piechote do szkoly a potem mowila juz tylko o autobusach i pociagach;)) Po 2 godzinkach marszu dotarlysmy na miejsce-stalysmy i nie odezwalysmy sie przez jakies 3 minuty-a to strasznie dlugo jak na nas-ze wzniesienia,na ktorym stalysmy roztaczal sie widok na ocean,dluga i szeroka piaszczysta plaze, dziesiatki surferow –zarowno na plazy jak i w wodzie oraz na panorame domow i parkow w tle!Po raz pierwszy od przyjazdu poczulam ,ze wreszcie nadszedl ten dzien,w ktorym bylam szczesliwa,ze tu przyjechalam!Nareszcie moje wizje i wyobrazenia sie spelnialy! Ta dzielnica miala klimat bardzo wakacyjny,ciagnacy sie pasaz sklepow z pamiatkami, kafejek, kawiarenek, restauracji, sklepow surfingowych oraz sam wyglad ludzi –zupelnie nie wiem jak ich opisac- ja nazywam to stylem roxy i billabong po prostu, widok zupelnie jak z plakatow reklamujacych ciuchy tych marek. I wtedy zdalam sobie sprawe,ze nie przyjechalysmy tutaj zeby zamieszkac w city, ktore jest takie jak kazde inne city w duzym miescie, ktore kompletnie nie oddaje tutejszego klimatu I stylu zycia!
Wtorek.Dzien szczesliwych zbiegow okolicznosci!;))
Zaraz po szkole postanawiamy bardziej sie przylozyc do znalezienia mieszkania wiec przez godzine przeszukujemy ogloszenia , jest jedno,ktore w miare do nas przemawia-Mieszkanie na Bondi Beach- byloby calkiem fajnie mieszkac dokladnie naprzeciwko plazy! Jedziemy na Bondi –docieramy ale nie decydujemy sie gdyz pokoj jest maly i ciemny i zbyt droga cena-no nic idziemy poszukac kafejki internetowej tu na miejscu i zaglebiamy sie w dalszych poszukiwaniach lokum. Zaczyna sie robic pozno-my nie znajdujemy niczego w dodatku jestesmy zmeczone i glodne-w sumie juz mamy wychodzic ale spisujemy jeszcze jedno ogloszenie na Botany-nie wiemy nawet gdzie to jest!Dzwonimy na podany numer i umawiamy sie na spotkanie ale poniewac wlascicielka mieszkania musi wyjsc czeka na nas jej syn. 3 razy zmieniamy autobus wedle wskazowek , na trzeci musimy czekac pol godziny –w tym czasie marzniemy i mamy dosc wszystkiego,w koncu siedzimy w ostatnim autobusie- tlumacze kierowcy gdzie ma nas wysadzic-kierowca pyta mnie o imie i skad jestem a potem opowiada historie jak to przed 20 laty zwiazany byl z niejaka Joanna z Polski -czemu po latach nie dziwia mnie juz te historie,przyzwyczailam sie ,ze Polki zajmuja honorowe miejsca w historii co drugiego napotkanego obcokrajowca!:)))))) Wypadek na drodze wiec autobus zmienia trase-teraz juz nie mamy bladego pojecia gdzie jestesmy ale po paru minutach wracamy na poprzednia trase i na wskazanym przystanku wysiadamy!Szukamy ulicy Morgan 5/20-???-smiac mi sie chce bo moj stary adres w Opolu brzmial podobnie-Matejki 5/20-czyzby przeznaczenie-troche sobie to tak z Olka tlumaczymy. Nastepnie koles oprowadza nas po mieszkaniu wszystko nam opisujac bardzo szczegolowo, pyta nas czy daleko bedziemy mialy do szkoly –okazuje sie ,ze on pracuje 5 minut od naszej szkoly-caly czas kiedy go slucham i na niego patrze wydaje mi sie dziwnie znajomy-ale nic nie mowie bo wezma mnie zaraz za szalona-skad niby mialabym go znac-po jakims czasie on rzuca mimochodem ,ze pracuje w sklepie z telefonami- I wszystko staje sie jasne-tydzien temu Olka kupila od niego telefon!-Nie do wiary jakie to Sydney male!:)))))
Mieszkanie jest super tylko troche daleko od miasta i slabe sa tu polaczenia autobusoowe no ale mamy czas do namyslu. Wsiadamy w autobus do miasta a po jakis 30 min dostalam olsnienia, ze juz trzeba wysiasc i wyskoczylysmy- zupelnie nie na tym przystanku!
Kolejnego dnia zorganizowalismy barbeque party w hostelu- stworzylismy naprawde fajna ekipe calkiem przypadkowo poznanych ludzi . Mimo iz dziela nas roznice kulturowe, zaskakuje mnie ,ze odnajdujemy wspolny jezyk z Brazylijczykami-zawsze jest o czym pogadac-a do tego mamy takie samo sarkastyczne poczucie humoru-malo kto ma podobny humor i zart do polskiego ale trzeba im przyznac ,ze rozumieja nas lepiej niz ktokolwiek ,smiejemy sie z tych samych dowcipow-czasami dosc ciezkich i nawet tych o blondynkach;)) !
Kolejnego dnia mam wolne od szkoly(aha zmienili mi budynek i mam zajecia w tym samym co Olka;)) wiec razem z Wloszka Alice postanawiamy dolaczyc do Pedro(Brazylijczyk),ktory juz od rana lapie fale na Manly. Docieramy do Curl Curl Beach wczesnym popoludniem,podrozujac promem opowiadamy kazda o sobie w gruncie rzeczy niewiele nas rozni,Alice opowiada mi o wyjezdzie do Wenezueli i Ekwadoru,o tym czemu znalazla sie w Australii-a pozniej juz w 3 osobowym skladzie , mimo iz pogoda w niczym nie przypomina Australijskiego lata ,spedzamy czas lazac po klifach,sluchajac muzyki,robiac zdjecia i wypatrujac delfinow. Niesamowite jest to jakie przyjaznie zawieraja sie w takich hostelach,jakich ciekawych ludzi jest wszedzie pelno,ktorzy maja w zanadrzu ciekawe historie a jeszcze bardziej jest niesamowite,ze trojka ludzi,ktora sie prawie nie zna moze spedzic caly dzien razem nie nudzac sie ani chwili. Zawsze sobie powtarzam ,ze zycie to ludzie i miejsca!
Kolejnego dnia pogoda sie poprawia wiec razem z Olka jedziemy na Manly-to chyba nasze ulubione miejsce-dla poprawienia sobie humoru i oslodzenia jakze ciezkiego zycia idziemy na zakupy. W sklepach ginie nam pare godzin ale to nie przeszkadza nam wybrac sie poznym popoludniem na Shelly Beach-i na klify. Wspinamy sie do gory a kiedy zdobywamy szczyt stajemy na krawedzi spogladajac w dol-ludzie przybieraja rozmiary mrowek,widok wywoluje gesia skorke-nie stajemy na krawedzi ot tak bez powodu- chcemy sie przekonac czy odwazymy sie na skok bungee z 5-cio krotnie wyzszego miejsca- powiem szczerze,ze nie znam odpowiedzi na to pytanie-wszystko sie okaze- chyba ,ze popadne w jakas skrajna depresje do tego czasu a zycie stanie mi sie obojetne bo tak bez powodu to ciezko;)))!
Niedziela-Przyszedl czas na wyprowadzke z hostelu ale jak tu sie przeprowadzac skoro wreszcie jest pogoda. Do jedenastej bylysmy juz spakowane ale postanowilysmy zostawic rzeczy i po raz 3 z rzedu pojechac na Manly! Wychodzac z hostelu spotkalysmy Igora –Brazylijczyka –wiec zabralysmy go ze soba- potem dolaczyl do nas jeszcze Slowak ze szkoly, Wloszki niestety nie mogly wiec cala czworka pognalismy na Shelly Beach! Lazurowa woda,skalki,kameralna plaza,dzieci,cale ekipy ludzi grajacych w pilke,paletki i cokolwiek sie tylko da i bijacy od nich wszystkich-typowy Australijski –spokoj-chillout- pogodnosc,radosc,zadowolenie! Ten dzien zapisuje sie w mojej pamieci –dzien w ktorym rozmawialismy,plywalismy,gralismy ,opalalismy sie i zwyczajnie sie relaksowalismy- I znowu brygada byla miedzynarodowa!
Minelo juz pare tygodni odkad przylecialysmy ,wiele pogladow na wiele spraw zdazylo sie juz zmienic- np co do ludzi popelnilam najwieksza pomylke w ocenie- sa absolutnie otwarci mili i zyczliwi,zaczepiaja Cie sami ,ni stad ni z owad zaczynaja Ci cos opowiadac, a do tego nigdy nie zobaczysz na ich twarzy najmniejszego poirytowania,nie maja tych sciagnietych na twarzy rys z wiecznego bycia zlym na cos, bije od nich spokoj i widac po nich ,ze zwyczajnie sa szczesliwi!
Kolejna pomylka jest wierzenie w zbiegi okolicznosci-niekoniecznie oznaczaja one to co nam sie wydaje-dopowiadamy sobie historie a teraz mieszkajac na Botany pod adresem 5/20 mysle ,ze podjelysmy pochopna decyzje myslac ,ze to przeznaczenie!-kobiety;)). 3 razy zdazylysmy sie pomylic co do naszego wspollokatora- najpierw wydawal sie ok potem przez 2 dni obrzydzil nam mieszkanie z nim,byl upierdliwy do tego stopnia ,ze bylysmy gotowe zerwac umowe i uciec stad po czym wczorajszy wieczor przegadalismy na balkonie i okazalo sie ,ze jest fajny i inteligentny! Codziennie mylimy sie pare razy ale to nie uniknione nie wiem co bede myslec o Sydney za tydzien ani tym bardziej za 3 miesiace, napewno na poczatku jest ciezko jak wszedzie, wiele ludzi z mojej szkoly nie ma pracy po 2 miesiacach pobytu,wielu sie zalamuje i chce wracac takze wszystkim,ktorzy chca tu przyjechac doradzam uzbrojenie sie w cierpliwosc i nie nastawianie sie na zbyt wiele!W Polsce krazy wiele mitow-jednym z nich jest mit o Australii-warto poczytac,poogladac programy i posluchac tych,ktorzy tam byli !
Jutro jak nie bedzie padalo lecimy na plaze Manly bardzo wymieszana ekipa- beda ludzie ze szkoly i z hostelu z ok 7 roznych krai-mam nadzieje ,ze wypad dojdzie do skutku bo zapowiada sie fajna impreza!
Wracajac jeszcze do szkoly-przypomniala mi sie dosc zabawna historia-poniewaz w klasie mamy ludzi z wielu krajow-I 3 roznych kontynentow- kazdy temat zawsze rozpatrywany jest na zasadzie porownania problemu w kazdym z tych kraji-co daje nam jakies pojecie na temat kazdego-ktoregos dnia w czasie lunchu zaskoczyl mnie Tajlandczyk , z ktorym toczylam zazarta dyskusje na temat pilki noznej- potrafil mi z imienia i nazwiska wymienic Polaka z kazdej zagranicznej druzyny ,mowil, ze lubi Ebiego Smolarka-co mnie calkiem rozbroilo-ale kiedy nagle dodal,ze szkoda mu Podolskiego bo strzela gole przeciwko swoim –powalil mnie na ziemie a dobil juz totalnie komentarzem, ze Podolski nie cieszy sie po strzeleniu goli bo jest rozerwany wewnetrznie! Co tu duzo mowic-nie doceniamy Azjatow a oni potem zaskakuja nas kompletnie i jest to mile, ze wiedza cos na temat naszego kraju-ja np nie potrafie wymienic zadnej tajskiej gwiazdy i wstyd mi z tego powodu!;(

poniedziałek, 27 października 2008

Hong Kong pelen niespodzianek;)

Hej,meldujemy,ze podroz rozpoczeta.Po dlugich pozegnaniach nadszedl czas wylotu. Pozdrawiamy wszystkich tych,ktorzy tak dzielnie nas zegnali;)I obsluge Don Vito za ich niebywala cierpliwosc;))
Pierwszy przystanek Londyn. Tu przyjaciele nie zawiedli. Pierwsze buziaki naleza sie Ewci I Koszmarowi ,ktorzy odebrali nas z lotniska- z takimi bagazami ciezko by bylo sie dostac do Londynu;) Olcia nie omieszkala przekroczyc o jedyne 10 kg dozwolonego limitu ale jakos umknelo to uwadze celnikow;) Potem u Gosi I Romka zostawilysmy manele, by bez zbednego balastu, jak to juz lezy w naszej naturze uczcic swoj przylot imprezka!:)Buziaki dla Ewci I Saszki za zorganizowanie house-party! Ekipa stanela na wysokosci zadania –przewinelo sie mnostwo fajnych ludzikow I bylo bardzo wesolo;) Kolejny dzien przebiegl pod tytulem lezakowanie-tzw forma wypoczynku po gigu Londynskim! Powrot do Gosi I Romka, wspolny drineczek I zmoglo nas!Kolejnego dnia czas byl najwyzszy wyruszac dalej! Tu jeszcze pozdrowionka dla Denisa,ktory asekuracyjnie zadzwonil o takiej porze by przypadkiem nie moc sie spotkac!:)))
Ruszylysmy na Heathrow a razem z nami wszystkie gadzety dane nam przez znajomych na szczescie-tak wiec np czorty I kangur glob-troter beda nam stale towarzyszyc!!!- I moje fatalne przeczucia co do lotu do Hong-Kongu. Dzieki ostatnim przygodom na tej trasie towazyszyl mi strach I czarne wizje!Zdazylam nawet przejrzec w internecie statystyki katastrof lotniczych jakby to mialo mnie uspokoic;)
Virgin Atlantic.Airbus na ok 500 osob. Lot 11,5 godziny. Spokojnie,bez turbulencji, z mila obsluga I dobra szamka.Lot tak spokojny ,ze prawie caly przespalysmy-Olka chora, przeziebiona, z temperatura-a nie wiem czy wiecie ale na lotnisku w Hong-Kongu maja kamery termowizyjne I na monitorach im sie wyswietla osoba ,ktora probuje sie wedrzec na ich terytorium z temperatura-… udalo sie:)
Juz Hong-Kong! Tutaj juz wieczor,temperatura calkiem znosna, bagaze nie zginely wiec lecimy szukac hostelu. Ku naszemu zaskoczeniu wyladowalysmy na innej wyspie niz znajduje sie nasz future hostel:) Oooo!Jak to sie stalo?hmm…
Siadamy na moment by ochlonac. Teraz trzeba znalezc wlasciwy autobus na Kowloon.
Podroz autobusem trwa jakies 45 min,mimo iz panuje ciemnosc-ciezko to tak okreslic z uwagi na neony I kolorowe reklamy elektroniczne-panorama zapiera dech…
Wysiadamy w samym centrum Kowloon- super-bedzie wszedzie blisko no I poczujemy ten klimat! Chwilke szukamy hostelu az w koncu ktos wskazuje nam droge!Hmm to chyba pomylka –przeciez to jakis wiezowiec- kaza nam wjechac na 13ste pietro-wjezdzamy-I okazuje sie ,ze to tu! No coz jakos inaczej to sobie wyobrazalysmy! Widniejemy na liscie,placimy ,dostajemy klucz- idziemy jakims korytarzem –klatka schodowa-cos w stylu blokow na rondzie w Opolu- docieramy pod drzwi pokoju-Pani spogladajac na nasze bagaze informuje nas ,ze pokoj jest troszke maly…
…O jasna cholera-co to jest???To jest spizarnia? Cela? Olka patrzy na mnie I mowi ,ze nie jest zle- a to moze byc gorzej???
Pokoj ma 2,5 na 3m,2 lozka,ponadczasowa klima, archiwalny okaz lodowki I telewizor-Konka;) Metalowe dzwiczki do czegos co posluzy nam za lazienke a moze raczej bardaszke;))! Po 15 minutach juz turlamy sie ze smiechu-przeciez nikt nam nie uwierzy, ze dalysmy rade;) Wiec siedzimy jak te ksiezniczki w naszym hiper palacyku zastanawiajac sie ilu z naszych znajomych ucieklo by stad w ciagu pierwszych 3 minut! Ciezko to opisac! Zeby przejsc do lozek kladziemy torby na lozkach ale zeby sie polozyc zastawiamy drzwi !Nie no to sa jakies jaja!:)))
Trzeba stad jak najszybciej wyruszyc na miasto dreczy nas tylko pytanie czy po powrocie beda tu jeszcze nasze bagaze-dobrze,ze tyle waza to byle chinczyk z nimi nie ucieknie;)
Lazimy po Kowloon troszke po omacku bez mapy bez przewodnika I bez bladego pojecia gdzie co sie znajduje,dzieki temu nie wiemy tez gdzie nie powinnysmy sie udawac;) W dodatku po 11stu godzinach lotu nasze mini stopki sa teraz w rozmiarze xxl!
Najpierw podziwiamy typowe tutejsze uliczki,miliony neonow I mrugajacych napisow,miliony knajpek. Postanawiamy wymienic kase I udac sie na zasluzony posilek. Decydujemy sie na bar Sushi-Masa- jedzenie pycha! Nie myslcie jednak ,ze w Hong Kongu zjecie za dolara –ceny sa przystepne ale zblizone do naszych a jedzenie ze straganow ulicznych to byloby zbyt duze ryzyko!
Chodzac po ulicach stwierdzamy,ze w pelni rozumiemy facetow ,ktorzy nazywaja to miejsce rajem- Chinki sa przepiekne do tego maja niebywale wyczucie gustu-sa ubrane ciekawie I przyciagaja uwage-nawet nasza.
Idziemy dalej,lazimy zagladajac w kazdy zakamarek-pieknie tu I tak egzotycznie ale przy tym bardzo nowoczesnie.Kolo 23ciej robimy przerwe na kawke I lazimy dalej I juz mamy zawracac kiedy wpada nam w rece mapka Kowloonu – o nie!- bedac tu tylko 2 dni nie mozna zmarnowac ani sekundy! Udajemy sie do portu I na promenade –widok na druga wyspe nas powala-panorama jest nie do opisania! Po jakis 40 min idziemy promenada kierujac sie w strone hostelu, co zabiera nam jakies kolejne 40 min-mamy juz mniej wiecej rozeznanie w terenie wiec robimy plan na jutro!
Wracamy do hostelu- I tu normalnie nie byloby o czy pisac ale dla nas to niezly cios. Mimo tego iz budynek to kompletne slumsy na dole musimy sie zameldowac straznikom,potem okazuje sie ,ze winda dziala tylko do 22giej…nie do wiary po 11,5 godzinach lotu po 3 godzinach lazenia mamy wejsc na 13ste pietro-bagatelka-w koncu w tak mlodym wieku to zaden wyczyn;))
Wspinamy sie waska obskorna klatka schodowa- klatka jak z filmu-nie wiem jakiego ale jakiegos strasznego;) Dobijamy na 13ste niezle zmachane, pedem do pokoju-rzeczy sa,szczurow I karaluchow nie ma –jest git!Odpalamy gg I z niektorymi z Was udaje nam sie wymienic pierwsze wrazenia!Buziaki dla tych ,ktorzy wysluchali nas jako pierwsi;)
Kolejny dzien. Budzi nas zimno-wszystko ta cholerna klima. Totalne z nas szczesciary –zalapujemy sie na ciepla wode!Zbieramy sie bo zrobilo sie pozno-13sta-a my mamy plan do zrealizowania! Udajemy sie promenada w kierunku przystani. Pierwszy przystanek –kawka a potem mialo byc sniadanko…ale tak wciagnelysmy sie w wir zwiedzania , ze bylo o…20stej!Spacer promenada sprawia nam duza radosc bo jest tu podobna do hollywoodzkiej aleja gwiazd tylko ,ze tutejszych, takich jak Bruce Lee! Robimy pare zdjec I udajemy sie na przystan aby przedostac sie na wyspe Hong-Kong!Plyniemy moze jakies 10 min.Wysiadamy! I“Wow-ujemy” bez konca! Sluchajcie my mamy do nich jakies sto lat- ich architektura I rozwiazania techniczne to cos niesamowitego! Mimo ogromu miasta I ilosci ludzi panuje tu kompletny porzadek. Do dnia dzisiejszego o rzeczach nowoczesnych mowilysmy –europejskie –ale od dzisiaj mowimy:Azjatyckie! Zeby Warszawa byla przynajmniej w 1/3 jak Hong-Kong!Najlepsze wyrazenie jakie mi sie nasuwa to popularne: Masakra!:)
Kolory ,swiatla, ksztalty I wszystko to razem a przy tym ani jednego papierka ani jednego kiepa na ulicy- jestesmy pod wrazeniem I pomyslec ,ze planujac lot ja chcialam za wszelka cene ominac Hong Kong!
Maszerujemy az do stacji kolejki, ktora wjezdza na najwyzszy punkt wyspy-Victoria Peak. Wagonik wspina sie po stromym zboczu jakies dobre 20 minut a potem …a potem czlowiek nie wie czy to juz te bramy I zaraz pojawi sie swiatelko w tunelu czy to fatamorgana czy o co tutaj chodzi;)!
Malownicza panorama kaze nam usiasc zeby nie dac sie zwalic z nog!Hen hen patrzac w dol roztacza sie pasmo drapaczy chmur mieniacych sie kolorami, woda blekitna,brzeg przeciwleglej wyspy a to wszystko mieni sie w promieniach slonca- a my siedzac I patrzac rozmarzamy sie na dobre!robimy miliony zdjec z kazdej mozliwej strony,zwiedzamy okolice wzdychajac na zmiane!Jest pieknie! Tu Olka kaze mi obiecac ,ze jeszcze tu wrocimy-a ja –przysiegam ,ze tak!
Nastepnie udajemy sie wagonikiem w droge powrotna I postanawiamy przedostac sie na drugi koniec wyspy-zaczelysmy na pieszo-nie wiedzac na co sie porywamy ale zaczepil nas tubylec I zawrocil-I chwala mu za to bo bysmy szly do jutra;)
Jedziemy autobusem do Abeerden zeby wreszcie zjesc sniadanko w slynnej jumbo restauracji- jest juz 19sta-wiec ciezko to nazwac spoznionym lunchem nawet:)…ale sie rozmyslamy I po spacerku po Aberdeen wracamy do centrum. I znowu maszerujemy bo przeciez nie darowalybysmy sobie gdybysmy nie zobaczyly dzielnicy Soho.
Setny juz raz dzisiaj stoimy z rozdziawionymi buzkami :0 Knajpki knajpeczki kafejki-Chinskie Hiszpanskie jakie dusza zapragnie I mnostwo tu juz Europejczykow!Troszke jak w San Fransisco pnace sie w gore strome ulice I uliczki !A pieszych na te strome uliczki woza ruchome schody-ja zwariuje !Cos niesamowitego!Warto bylo tyle sie nachodzic!Jest juz 20:30 I najwyzszy czas na to cale sniadanko co to zamienilo sie w kolacje-decydujemy sie na Chinska knajpke –mniam! (haha Olka mi przypomina,ze musze tu napomknac o toalecie-jak przekroczylam drzwi tego czegos to tak bardzo jak mi sie chcialo-juz mi sie nie chcialo:)ale Olcia mowila, ze idzie bo napewno tam jest swojsko I doszla do tego momentu co ja :)
Zaczynamy wracac w strone przystani co chwile stajac I robiac zdjecia panoramy o zmroku!Dochodzimy na przystan I przedostajemy sie na Kowloon. Przeszlysmy jakies 15km lekko ale nie dajemy za wygrana I Udajemy sie znow nasza promenada-tym razem wieczorowa pora-dajemy sie skusic na zdjecie ulicznym fotoczarodziejom!
Wracamy znajomymi nam dobrze juz uliczkami ale dalej doskwiera nam glod-niestety po 23ciej nie wszystko jest czynne ,bedac juz w okolicach hostelu decydujemy sie na tzw Chinski bar mleczny!;)
I tu sie cyrk zaczyna gdyz nasza pani kelnerka nie mowi ani w zab po angielsku, a ze nie przyznaje sie do tego I z mina pelna zrozumienia nam przytakuje to zamiast 2 napoi mamy 1 a Olka zamiast 1 obiadu 2! Ja zamowilam spagetti z owocami morza wiec co chwila przelykam jakies nozki lub kawalki osmiornicy czy tez malze! Przy placeniu rachunku jakos nikt sie nie myli wiec placimy w sumie za 3 obiadki I 1 napoj a nie odwrotnie!Wydaje mi sie ,ze ona nam mowila po Chinsku ,ze nie rozumie po angielsku!!!:))))))))))))
Wychodzac z restauracji na wprost nas wyrasta najokropniejszy budynek na swiecie, obskorna ruina,wiec mowie Olce ,ze az dziw ,ze to sie jeszcze nie zawalilo I serio slumsy to bylby komplement I wiecie co sie okazuje…hahahaha…..ze to nasz budynek!Tak zwany przybytek ,ktory bije sie o siodma gwiazdke!Ehh;)
Uwaga!A teraz kolejny komizm sytuacyjny-wracamy do naszej celi I wyobrazcie sobie pani pokojowka(buahahaha) byla posprzatac I wymienic reczniki oraz posciel-to Ci luxusy!
A kangur glob-troter na to :niemozliwe:)!
Ps:Milego dnia bo u nas juz 4 rano!:)
Nastepny dzionek-niestety juz ostatni! :(
Wstajemy po jakis 3 godz snu bo trzeba sie wymeldowac.Co tu ze soba zrobic-lot po 19stej a my mamy o 11stej opuscic hostel. Z calym majdanem-jakies 60 kg decydujemy sie po raz ostatni ruszyc na promenade I tam spedzic te ostatnie godziny pobytu-na dworze skwar I duchota wiec leje sie z nas kiedy maszerujemy z pelnym balastem-na szczescie duzo tu wygod typu windy itp wiec udaje nam sie dobic do knajpki I przy kawie troszke posiedziec. Ok 14stej zbieramy sie na lotnisko-docieramy na tyle wczesnie by zrelaksowac sie na strefie bezclowej-a tu niespodzianka-owa strefa jest raczej strefa wysokich cen:) Ochota na zakupy nam przeszla ale za to idziemy cos przekasic-I nagle Olka jedzac ze smakiem zupe wylawia cala kurza stope:) no I apetyt przechodzi…:)

niedziela, 12 października 2008

Australijski Rok Kangura rozpoczety -Sylwester-11.10.2008;)

W zyciu wazne sa tylko chwile-i ta nalezala do niepowtarzalnych!Nie ma nic bardziej fantastycznego niz sylwester spedzony w gronie najblizszych niezastapionych przyjaciol-w koncu nie wazne gdzie i kiedy-wazne z kim!Poniewaz okazji do spotkan w takim gronie jest coraz mniej postanowilysmy z Ola zamienic impreze pozegnalna na noc sylwestrowa!No moze odrobine zainspirowal nas film Lejdis;)

Nie bedzie nas juz w kraju kiedy wy bedziecie skladac sobie noworoczne zyczenia wiec nie moglysmy sobie odmowic zorganizowania sylwestra juz teraz!No bo jak-sylwester bez nas???

Normalny czlowiek gdyby dostal smsa z zaproszeniem na sylwestrowa impreze w pazdzierniku pewnie posadzil by nas o brak 5 klepki-ale nasi przyjaciele nie byli specjalnie zaskoczeni znajac nasz life-style:) i wiedzac , ze 5 klepki brak nam juz od dawna!

Sobota wieczor-11.10-wiekszosc ludzi pewnie tupie noga w Musialce a my tupalismy w Turawie. Byly sylwestrowe kreacje, bylo sylwestrowe zarelko (pelen wypas) i sylwestrowe drinki ale malo tego-o 12stej byly szampany,fajerwerki i...zyczenia noworoczne-co najlepsze,Ci ktorzy z jakis powodow zjawic sie nie mogli wysylali zyczenia smsami-telefony dzwonily tez z Londynu i Oslo! Balowalismy do rana-byly tance,rozmowy ,wspomnienia i kupa smiechu!A my o 12stej wystepowalysmy w latexowych wdziankach pani pielegniarki i policjantki- to byla niepowtarzalna jedyna okazja by zostac uleczonym lub zaaresztowanym przez nas!;)))

I kto nam powie ,ze sylwestra nie da sie obejsc w pazdzierniku?Teraz juz co roku bedziemy organizowac sylwestrowy bal tego dnia!

Rano telefonowali rodzice i dziadkowie z zyczeniami-nawet oni dali poniesc sie fantazji i uczestniczyli w spisku;)! Nie wiem tylko czy sasiedzi zrozumieli serie petard i okrzyki Happy New Year ale to juz jakby nie nasza sprawa! Sasiedzi-Happy New Year to U too!;))

Dobrze ,ze sylwester jest 2 razy w roku!Najlepsze zyczenia noworoczne dla Was! Pozdrowienia dla calej ekipy!i ....Happy New Year!;)

Lejdis-->Kaha i Ola;)

Ps:!!!!!! Do tych,ktorych po publikacji zdjec w latexach poniosla wyobraznia i puscily wodze fantazji- dementuje-wszystko zostalo zachowane w konwencji zartu i w tonie dobrej zabawy! Nie wystepujemy tak na codzien! Troche wiecej luzu Panowie i Panie!!!!!!!;)))))

poniedziałek, 6 października 2008

Filipiny- Luzon & Boracay

Zagubione wyspy poludniowo-wschodniej Azji ,czesto przedstawiane jako niebezpieczne miejsca porwan....Tak mowil opis w przewodniku- a ja tak naprawde zupelnie nie wiedzialam czego mam sie spodziewac...Tropikalnego buszu?Biedy?Luksusu?...???

...Krecimy sie nerwowo po lotnisku nie mogac doczekac sie lotu w kolejny egzotyczny zakatek swiata.Tym razem lece z mlodsza siostra w odwiedziny do Taty.

Lotnisko Heathrow London-czekas nas dlugi , 12sto godzinny lot do Hong Kongu a nastepnie przesiadka i kolejny 2 godzinny do Manili.Wylatujemy z godzinnym opoznieniem a potem tam w gorze wszystko przebiega jak nalezy- mile stewardessy,duzy wybor filmow i smaczne jedzenie-sielanka trwa az do momentu kiedy znajdujemy sie na wysokosci Novosibirska- tu lekko zaczyna bujac samolotem, ale przeciez turbulencje to rzecz normalna wiec staramy sie nie zwracac na to uwagi. Rozmawiamy,cieszymy sie i probujemy zgadnac jak tam bedzie i co bedziemy robic!

Na wysokosci Tybetu i Mongolii mam juz duze watpliwosci czy to aby zwykle turbulencje! Samolot zaczyna tracic wysokosc i gwaltownie spada o jakies 40 m w dol a nastepnie wyrownuje - ta czynnosc powtarza sie kilkakrotnie, nastepna faza jest jeszcze gorsza- rzuca nami gwaltownie na wszystkie mozliwe strony- wiecie wtedy w duchu czlowiek sobie powtarza ze nic sie nie stanie i ze wszystko jest ok , ale po jakims czasie sam juz przestaje w to wierzyc wiec zaczyna sie dopytywac innych czy to normalne, ja pytam mojej siostry- Goski- czy sie nie boi a ona nerwowo stara sie mnie uspokoic i wmawia mi ze tak byc musi i ze to zaraz przejdzie;)!Trzyma mnie za reke a ja zmieniam kolory!Trwa to juz jakies dobre kilkanascie minut-co w samolocie zdaje sie byc cala wiecznoscia.Ja mam dosyc -nie mam na to wplywu,wysiasc nie moge,leze juz na wpol zsunieta z fotela i z poduszka na twarzy wbijajac w nia zeby-naprawde sie boje - boje to malo powiedziane-dodatkowo nie uspokaja mnie wcale nerwowa komenda pilota przywolujaca Cabin Crew na stanowisko i mala Chinska stewardessa biegnaca i rozkazujaca wszystkim w tej chwili zapiac pasy!Mam dosc!Nie tak sobie wyobrazalam wymarzone wakacje!Poziom adrenaliny wynosi grubo ponad przecietny!Dodatkowo akurat w tym fantastycznym momencie zaczynaja mi sie przypominac wszystkie filmy o katastrofach lotniczych-nie moze byc lepiej;)) Chcac sie jakkolwiek pocieszyc staram sie ocenic sytuacje jaka panuje-mam cicha nadzieje ze pod nami jest rowny lad i w razie "W" mamy gdzie awaryjnie wyladowac-ach jakze sie myle niesamowicie- odslaniam powoli okno ...i stwierdzam,ze gorzej juz byc nie moze-Ja w Chinskich liniach lotniczych, a pod nami skaliste wierzcholki gor -idealna ,rodem z powiesci sceneria na katastrofe lotnicza! Po czasie jakis 2-3 godzin turbulencje ustaja-mi szczerze juz jest wszystko jedno-zaczynamy podchodzic do londowania-pod nami HongKong!Hurra!

Na lotnisku zaczynamy wzbudzac sensacje,co chwila ktos nas zagaduje patrza na nas jak na zjawisko-czyzby to byla zapowiedz tego co czeka nas w Manili?

Kolejny lot jest o wiele przyjemniejszy, czas uplywa szybko w towarzystwie Amerykanskiego pilota wojskowego z Minesoty! Pilot opowiada nam rozne ciekawe historie i nawet sie nie obejrzalysmy a juz jestesmy!

Filipiny.Luzon.Manila.

Jest tlocznie, duszno i goraco. Ustawiamy sie w kolejce do oficera, dostajemy wize na 3 tyg, odbieramy bagaz i idziemy do wyjscia chcac jak najszybciej podzielic sie z Tata wrazeniami z lotu!

Na ulicach panuje chaos- nie obowiazuja zadne reguly!Prawo dzungli!

Jedziemy na Greenwoods .Trasa, ktora nie przekracza 30 km zabiera nam 2 godz.Ja kimam!

Wiadomo po przyjezdzie do domu dostajemy cos do jedzenia siedzimy gadamy a potem idziemy spac!Ha -i tu jest problem gdyz w zwiazku z roznica czasu , budzimy sie totalnie wyspane i wypoczete o 3 rano!Ciekawe nastepnego dnia, probujemy zabic czas!


6 rano!Nareszcie!Wstajemy zeby nie marnowac dnia. Tu punkt o 6 rano wstaje slonce-dzien trwa rowne 12 godz- wiec o 18stej jest juz calkiem ciemno- znajdujemy sie w strefie podrownikowej!
Po sniadaniu wyruszamy na pierwsza wyprawe-wycieczka to byloby zle okreslenie -tu kazda wycieczka to wyprawa a wlasciwie to przeprawa!
Zamiast trasy szybkiego ruchu wybieramy trase bardziej widokowa.Korek jest gigantyczny-ale skoro tu kazdy robi na drodze co chce-nie ma sie czemu dziwic- conajmniej 5 razy na minute mam wrazenie ze cos w nas wjedzie albo my w cos-najpopularniejszym srodkiem transportu sa jedyne w swoim rodzaju kolorowe jeepneye i trycycle!
Wspinamy sie waska kreta droga-ale widok!-lasy tropikalne, potem uprawy ryzu, i bieda...bieda jakiej jeszcze nigdy wczesniej nigdzie nie widzialam ...domy zrobione ze wszystkiego i niczego,zlepek wszystkich mozliwych surowcow- u nas nawet budy dla psa wygladaja lepiej-ale co dziwi mnie najbardziej, ze wszyscy tu sa usmiechnieci, pogodni, niespotykany jest widok odpoczywajacego czlowieka lub tez nie robiacego zupelnie nic. Widok ,ktory zapada mi w pamieci to stara zardzewiala wanna stojaca na poboczu a w niej trojka malych dzieci pluskajaca sie w euforii z towarzyszacymi okrzykami radosci, dzieciecy szczery smiech.Zdaje sobie sprawe jak niewiele tym ludziom potrzebne jest do szczescia, bez jak wielu rzeczy moglby sie czlowiek obejsc- tu zyje sie zupelnie innymi kategoriami-popularny w polsce lansik;)) jest tu raczej niemozliwy!
Takie obrazki wczesniej byly mi znane raczej z filmow przyrodniczych. Kolejny obrazek jaki zapada mi w pamieci to mezczyzna w szerokim plecionym slomkowym kapeluszu noszacy wode w wiadrach zalozonych na drewniany drag idacy wzdloz pol ryzowych, na ktorych pasa sie czarne bawoly. Nie chce jezdzic szlakami turystycznymi, chodzic po muzeach, ogladac pomnikow-to nie oddaje nic z lokalnego zycia, chce widziec ten kraj takim jaki jest-moze to zle zabrzmi ale ta bieda w jakis sposob jest niesamowita-tu swietnie pasuje powiedzenie " potrzeba matka wynalazku". Tak naprawde Ci ludzie maja tu wszystko tylko ze samodzielnie recznie wykonane a nie kupione gotowe w sklepie.
Wbilo mnie w ziemie kiedy zobaczylam sposob w jaki suszy sie ryz- w koncu ja ide do sklepu kupuje paczke i nic mnie wiecej nie obchodzi a moze powinno! Jedziemy droga - ryz rozsypany jest na jezdni na szerokosc metra- jadace samochody staraja sie po nim nie jechac ale kiedy cos jedzie z naprzeciwka -suna sobie po ryzu jak gdyby nigdy nic i pomyslec ze pozniej pakuja taki ryz ze spalinami do torebek a my myslimy ze zdrowo sie odzywiamy-dobre!;)
Kolejny widok ,ktory mnie w jakis sposob powalil- potok rzeczny w urwisku -z jednej strony pluszczace sie dzieci a w dole kobiety robiace pranie- pralka to jednak jest luksus!...albo slomiany dach na bambusowych nogach w szczerym polu , pod nim stol bilardowy i zgraja dzieci grajacych -to pewnie osiedlowy klub-masakra.

Dzikosc,egzotycznosc, bieda a zarazem beztroska, spokoj, pogodnosc, skrajnosci i niesamowite kontrasty-tak ja krotko zcharakteryzowalabym Filipiny.
Kontynuujemy jazde ale przerywa nam tropikalny sztorm. Burza i masakryczna ulewa - na ulicy rwacy potok-musimy podjechac na jakies wzniesienie bo mamy obawy czy nie podryfujemy z pradem. Ulewa ustaje a my docieramy na miejsce ale tego nie bede Wam opisywac bo bylo to miejsce typowo turystyczne -willa jakiegos tubylczego znanego czlowieka i muzeum-tak jak wczesniej mowilam takie miejsca zwiedza sie bo trzeba , bo tak nalezy ale one nie wywoluja zadnych emocji!
Rozumiem ,ze jako blondynka mam taryfe ulgowa-ale nie rozumiem czemu nikt nigdy mi nie powiedzial , ze ananas nie rosnie na drzewie!Ktoregos dnia jadac na pewna gore, z ktorej widac wulkan utknelismy w korku, Tato nie byl chetny zebysmy wychodzily z auta bo jednak wzbudzalysmy niemala sensacje i jeszcze mogliby nas porwac dla okupu-podejrzewam, ze mnie szybko by oddali i jeszcze sami doplacili:)!Poniewaz stalismy w miejscu jakas godzine zdecydowalysmy sie wyjsc i kupic cos do picia na przydroznym straganie - u nas pewnie bylaby to puszka Coli ale tutaj...tutaj podano nam kokosa ,zrobiono w nim otwor,wlozono slomke i to byl nasz substytut Coli;) Nie polecam szczegolnie tego napoju -mdle cholerstwo!:) stojac tak i popijajac zauwazylam 3 mezczyzn wracajacych po pracy-widocznie zglodnieli -siegneli wiec po owoce-u nas prawdopodobnie czlowiek idac po wsi zerwalby z drzewa jablko ale nie tutaj- jeden z nich wyciagnal maczete i odcial cos przy ziemi- najpierw dla kumpli a potem dla siebie... i to byly ananasy!potem zauwazylam cale pola ananasow- nie ziemniakow, nie burakow ale ananasow! Zyc nie umierac!:)
Poniewaz cala nasza trojka ma wspolna pasje jaka jest nurkowanie, wypady na plaze sprawialy nam najwieksza radosc.Zazwyczaj dojazd zajmowal nam od 2 do 3 godzin, w tym czasie ogladalysmy widoki i podgladalysmy tubylcow oraz ich lokalne zwyczaje, a konczylo sie zawsze tak samo czyli drzemka;)
Wiekszosc plaz na Filipinach jest platna wiec kiedy przekroczysz brame i zakupisz bilet jestes w innym swiecie. Bialy piasek, lazurowy kolor wody, palmy oraz domki na palach i roznoraka bujna roslinnosc. O wylegiwaniu sie na sloncu raczej mowy nie ma gdyz jest ono zbyt mocne i pali niemilosiernie, takze wiekszosc czasu spedzamy w wodzie majac na sobie podstawowy sprzet abc czyli maske rurke i pletwy. Potrafimy tak unosic sie na wodzie godzinami wpatrzeni w podwodny bajkowy swiat kolorowych rybek, rozgwiazd i niebezpiecznych muren. Po paru takich godzinach zwijamy sie do domu gdyz niebezpieczne jest tu dla nas wracanie po zmroku. Wykonczone upalem padamy za kazdym razem jeszcze w aucie.

Kto nie lubi milych niespodzianek?A jesli ta niespodzianka jest wylot na rajska wyspe... Tato postanowil nas wziac na wakacje-wakacje od wakacji;) Jedyne co przerazalo mnie w tym planie to kolejne 2 loty miejscowymi liniami, ktorych nazwa brzmiala wg mnie jak: lecisz na wlasne ryzyko!:)Nie bede sie nad tym rozwodzic ale byl to kolejny lot pt"Blagam niech ten samolot juz wyladuje";)

Z wyspy ,na ktorej wyladowalismy dostalismy sie w miejsce docelowe katamaranem.
...Boracay-najpopularniejsze wsrod turystow miejsce na Filipinach-typowo turystyczna wyspa-hotele,kafejki i plaze...plaze jak w reklamie bounty...jak w najladniejszych pocztowkach... mieniace sie kolorem blekitu i lazuru ...malownicze zakatki... turkusowe laguny...tajemnicze zachody slonca... idealne miejsce do aktywnego wypoczynku i tak samo dobre do uprawiania blogiego lenistwa!
Jestesmy zwolennikami bezludnych wysp i osamotnionych plaz wiec uciekamy jak najdalej od zatloczonej plazy hotelowej by moc popietaszkowac;)
Przedostajemy sie na druga strone wyspy z dala od dzikich tlumow. Wynajmujemy katamaran z przewoznikiem na caly dzien. Filipiny to archipelag 7000 wysp i wysepek. Najpiekniejsze plaze i rafa sa przy tych malych oddalonych dzikich niezamieszkalych wysepkach, wiec plywamy od wysepki do wysepki z ok godzinnymi postojami na nurkowanie a potem z pelnym entuzjazmem dzielimy sie wrazeniami i z duma prezentujemy trofea;)
Poznym popoludniem wracamy do hotelu zaliczajac drzemke by zebrac sily na wieczor. Wieczorem lazimy po plazy i podziwiamy podswietlone budowle z piasku, egzotyczne knajpki, zewszad otaczaja nas sprzedawcy wszelkich pamiatek oraz sprzedawcy owocow morza a tubylcy oferuja wszelkie masaze. Szybko kladziemy sie spac by nastepny dzien zaczac od 6 rano- o tej godzinie plaza przezywa apogeum oblezenia- swieci juz slonce ale upal jeszcze tak nie doskwiera wiec ludzie tlumnie spaceruja przesiaduja kapia sie graja w pilke i zwyczajnie odsypiaja wczorajsza imprezke!
Nasz pobyt na rajskiej wyspie dobiegl konca a na horyzoncie pojawily sie chmury sygnalizujace nadchodzacy tajfun, ktory od paru dobrych dni szalal na poludniu! Na Filipinach wystepuja czeste tajfuny,trzesienia ziemi i wystepuje najwieksza liczba czynnych wulkanow wiec jesli unikniesz jednej katastrofy mozesz zawsze liczyc na kolejna;)
Powrocilismy na Luzon-tu wyraznie pogoda sie pogorszyla-przyszla przedwczesnie pora deszczowa i codziennie przechodzily ze 3 ulewy -prawdziwe oberwania chmury! My spedzalismy czas roznie, jezdzac i zwiedzajac, odwiedzajac znajomych Taty, robiac wypady na plaze, objezdzajac oceanaria, no i ostatecznie zahaczalismy o centra handlowe gdzie dzikie tlumy przebieraly miejscowe wyroby wystawione po okazyjnych cenach. Przezylam kolejny szok- z obrazu nedzy i rozpaczy, piszczacej biedy wyrastaly ekskluzywne centra handlowe, ogromne i nowoczesne na styl amerykanski a w nich popularny Starbucks i inne znane marki-niedowiary a prawie za rogiem ludzie mieszkali w domach z dykty- to byly wlasnie te kontrasty!
3 tygodnie na Filipinach pozwolily mi odrobine rozeznac sie w sytuacji i zwyczajach tego kraju. O malo nie umarlam z tesknoty za pomidorowa i pierogami;)))
Dobrze bylo pojechac i zobaczyc to wszystko-taka podroz potrafi otworzyc oczy na wiele rzeczy i problemow ale potrafila rowniez sprawic , ze cieszylam sie ogromnie z europejskiego pochodzenia i powrotu do krainy przystojnych blondynow;)
Ogromne dzieki Phoebe i Tacie za wspaniala przygode i nowe doswiadczenia!
Ps:Lot w 2 strone oszczedzil nam nerwow i jakos nawet tak nuda powialo!;)

środa, 1 października 2008

USA- California & Indiana

Luty w Londynie byl zimny i ponury a ja mialam chandre i od tygodnia nie wychodzilam poza swoj pokoj!Pewnego dnia wstalam ogarnieta furia, weszlam w internet i znowu sie stalo...zabukowalam bilet do USA;) W koncu podroze i ucieczki gdzies daleko zawsze pomagaly. Wize juz posiadalam wiec nie bylo najmniejszego problemu pozostalo tylko powiadomic cala rodzinke w USA o moim fantastycznym planie!

Zabukowalam bilet do Los Angeles na 1 kwietnia- i to nie zadne prima aprilis.

California-brzmialo cudownie szczegolnie kiedy w Londynie doskwierala zimna i deszczowa pogoda. Poprosilam mame zeby zapytala ciotke czy nie ma nic przeciwko zebym wpadla do niej na jakies 3 tygodnie- zgodzila sie od razu-i tu wielki buziak dla mojej ukochanej cioci Bo!

Nigdy nie pociagaly mnie stany, wrecz przeciwnie- bylam z tych , ktorzy zdecydowanie mieli ciekawsze miejsca do zobaczenia. Wyobrazalam sobie stany jako kraj ,w ktorym rzadzi hamburger i muzyka country;)

Polecialam-co wazniejsze dolecialam i przekonalam sie, ze California nie jest spedem tlustych swinek wcinajacych hamburgery od rana do nocy raczej zupelnie odwrotnie, ludzie maja lekka obsesje na punkcie silowni, fitnesu i wlasnego wygladu. Raczej prowadza prosportowy tryb zycia- cwicza, biegaja,jezdza na rolkach ,rowerach , no i przede wszystkim surfuja maniakalnie;)

Tym wieksze bylo moje szczescie kiedy dowiedzialam sie , ze ciocia Bo mieszka w miescie surferow- Huntington Beach! Tam czekaly mnie obrazki rodem z Baywatch! Zolte duze fury patrolujace plaze, wysokie palmy, wysokie ladne blondynki;) plaza i ocean- wtedy w mojej glowie powstal plan zeby zostac tylko co tu wymyslec zeby moc siedziec zupelnie legalnie-hmm-niewiele wymyslilam;)

Godzinami przesiadywalam na plazy- chociaz tak za cieplo jeszcze nie bylo-i wpatrywalam sie w Pacific Ocean!Przyzwyczajona do angielskiego balaganu,ruder zamiast domow , waskich uliczek, korkow na ulicach i pedzacych ludzi upajalam sie widokiem ladnych kolorowych domkow,dopieszczonych ogrodkow, duzych typowo amerykanskich fur, szerokich wielopasmowych drog i usmiechnietych ludzi- no more miserable people and no more rain!:)

Zeby bylo jeszcze weselej i zeby miec kompanow do imprezy, odnalazlam na naszej-klasie mojego kumpla z podstawowki,ktorego ostatni raz widzialam jak mialam 10 lat, ktory mieszka jedno miasteczko obok Huntington Beach- w Costa Mesa. Wiecie jaka to przyjemnosc spotkac na innym koncu swiata kogos z kim ma sie co powspominac po 18stu latach i do tego dogadywac sie z nim jakby tych parunastu lat nie bylo!Do tego raczej odleglosci w stanach sa dalekie a tu taka niespodzianka zaledwie 10 minut samochodem! Kolejna niespodzianka bylo kiedy kolejnego dnia zadzwonil do mnie Patryk oznajmiajac , ze mieszka tu jeszcze jeden nasz wspolny kumpel- Marek- radosc po raz drugi bo o tym , ze Maro tam mieszka nie wiedzialam! No i tak byl juz trzon teamu imprezujacego do tego doszlo paru ich znajomych wiec bylo z kim zawsze pogadac czyt. poimprezowac;) Ciotka sie smiala ze jestem w USA zaledwie 3 dni a mam ekipe jakbym tam mieszkala od zawsze. Pozdrawiam Was Patryk, Maro, Mateo, Magda,Rebecca, Becky i cala ekipe z Czech- dzieki za milo spedzony czas -tesknie cholernie!Tak wiec czas w Huntington Beach uplywal mi milo -w dzien lazilam na plaze lub zwyczajnie leniuchowalam w ogrodzie, popoludniu okolice pokazywala mi ciocia Bo i wujek Al, a wieczorem balowalismy w Costa Mesa z Patrykiem i reszta.

Kiedy reszta rodzinki mieszkajaca w Indianie( jedyne 4 godz lotu) dowiedziala sie o moim pobycie w USA zorganizowali mi przelot do Indiany na weekend. Sprawy organizacyjne wziela w swoje rece Diana-moja najbardziej na swiecie rozrywkowa kuzynka i kuzyn Mateusz! W domu cioci i wujka pobylismy jakas godzinke, wpakowalismy sie do auta i pojechali- plan mojej kuzynki byl niecny-zadbala o to bym mogla poznac smak zycia amerykanskiego studenta- pojechalismy do ich akademika a tam zaczelo sie niewinnie od typowo studenckiej gry-beer-pong! Cos a la ping-pong tylko kto trafi pileczke do kubka pije i tak do oporu wiec chyba nie musze zdawac relacji z pelnego przebiegu tej imprezy, jej finiszu i cudownego poranka z niemalym bolem glowy- a ponoc sport to zdrowie-najwidoczniej nie wyczynowy;)

Nastepnego dnia czujac sie wysmienicie po sniadaniu,ktore stawalo nam w gardle wybralismy sie na...zakupy-jest to najgorszy z mozliwych pomyslow na "po imprezie"!

Potem w auto, znowu szybki pobyt w domu -obiadek i znowu w auto i do miasta oddalonego ze 2 godz drogi na cos co mozna nazwac piastonaliami w Bloomington!Tu zasada byla ta sama co poprzedniej nocy tylko miejsce inne i zamiast akademika-co mogloby sugerowac slowo piastonalia- raczej bijace sie o 6 gwiazdke apartamenty i dobrze sytuowane amerykanskie studenciaki:) Nastepnego dnia powtorka z rozrywki ,pozegnanie-obiadek rodzinny w Meksykanskiej ,spac i nad ranem wylot z powrotem do LA.

Kolejny dzien spokojny raczej tzw czas na dojscie do siebie a kolejnego dnia wylot do Monterey!

Zwyczajnie moja kolejna kuzynka-corka cioci Bo - tez nie dala za wygrana dowiedziawszy sie o moim przyjezdzie i zafundowali mi kolejna wycieczke !Z Marcelle i Davidem nie widzielismy sie ladnych pare lat wiec przywitaniom nie bylo konca.

Monterey-to miasteczko,ktore i ktorego okolice wywarly na mnie ogromne wrazenie-bylo to cos zupelnie innego niz Huntington Beach a jedynie 2 godz lotu na polnoc. W Monterey wszystko bylo dopracowane w najmniejszym szczegole-domki malutkie, waskie uliczki , male butiki z pamiatkami i waska droga wzdluz wybrzeza, rozciagajace sie klify, blekitna woda,bogata roslinnosc a na niektorych skalach wylegujace sie foki, w ciagu roku 2 razy przeplywaja tedy stada wielorybow kiedy wedruja. My tez wedrowalismy-od cafejki do restauracji- wszystkie mialy swoj niepowtarzalny klimat -moja ulubiona z widokiem na zatoke z paleniskami na powietrzu!

Kolejnego dnia czekala na mnie kolejna mila niespodzianka- wycieczka do San Fransisco- ok przyznaje sie-to jest miasto ,ktoremu uleglam. Nigdy nie bylam w Nowym Yorku zeby moc je porownac ale w porownaniu do Los Angeles,ktore dla mnie jest malo atrakcyjne i ja nie polecam szczegolnie miejsc kiczowatych-ktore niestety zobaczyc trzeba jak Hollywood, San Francisco ma klimat ma urok jest troche takim miastem,ktore mozna porownac z Londynska dzielnica Camden Town-duzo tu swirow i artystow. Samo to jak zbudowane jest San Fransisco -mnostwo stromych ulic po ktorych jezdzi slynna kolejka- jest inne od reszty i ja przyznam znalazlabym w nim miejsce dla siebie-ale poniewaz miejsc , ktore mnie urzekaja jest niemalo to tak jezdze i nigdzie nie zabawiam na dluzej!;)

Marcelle i David byli wymarzonymi przewodnikami poniewaz pare lat temu brali slub w San Fransisco!(No powiem ja tez bym tam mogla). Wieczorem odbylismy tour de bar -to taka popularna forma spedzania czasu od zmierzchu do switu;)

Rano przeszlismy sie jeszcze raz uliczkami SF i ruszylismy w droge powrotna -ale przeciez nie moglismy nie zobaczyc slynnego Golden Gate i Alcatraz-to ostatnie wyobrazalam sobie jakos zupelnie inaczej.Wieczorem dotarlismy do Monterey ogarnelismy sie i kontynuowalismy zwiedzanie okolic i knajpek.Na drugi dzien znowu lot-powrot do Long Beach tym razem! Wieczor zszedl mi na pozegnaniach z Ciocia,Wujekiem i znajomymi a kolejnego dnia odbywalam 6 juz lot-docelowy do Londynu-pelna nowych wrazen i wspomnien, za ktore wszystkim bardzo dziekuje!Stany zdobyte-i naprawde warto je zobaczyc!

Ps:Juz nie moge sie doczekac kolejnego spotkania -8.03.2009!Tym razem bedziemy dwie- A TAKICH TRZECH JAK MY DWIE NIE MA ANI JEDNEJ!!!;)))

poniedziałek, 29 września 2008

Dubai 08/09 2007

We wczesniejszych latach zdazylam przejechac wieksza czesc europy i zajrzec do Afryki Polnocnej oraz zahaczyc o Cube, przyszedl wiec czas na jeszcze dalsze podroze i jeszcze bardziej egzotyczne.
Pojechac do Dubaju to byla moja kolejna zachcianka- przebywalo tam paru moich znajomych wiec tym bardziej nadazala sie okazja. Wszedzie w Londynie wszyscy opowiadali o Dubaju.
Dubai to zywy Disneyland. Wszystko ladne kolorowe nowoczesne i duze. Dubai robi wrazenie szczegolnie jesli chodzi o architekture, jest to najwiekszy na swiecie plac budowy - gdzie okiem siegnac -cos sie buduje! Monostwo tam drapaczy chmur o przedziwnych ksztaltach. Poczatkowo ciezko jest sie przyzwyczaic do temperatur i wilgotnosci! Jesli ktos mysli ze schlodzi sie w morzu jest w wielkim bledzie- piasek parzy Ci stopy, z plazowego prysznica leci ukrop a sama woda w morzu ma jakies jedyne 35 stopni ale za to bialy piasek woda lazur i Burj-al-Arab w tle. W Dubaju spedzilam 10 dni korzystajac z uprzejmosci Arka,Darka i Grzeska-(chlopaki dozgonne dzieki no i pozdrowienia dla Kachy,z ktora to przemycalysmy alk na plaze w kartonach po soku;)) Chlopaki troszke lamia konwenanse i przemycaja polskie zwyczaje imprezowe do swiata szejkow;)
Ja w drugi dzien pobytu mialam juz dosyc upalu i poszlam na narty-no tak niby nie po to tam przyjechalam ale jakos na ferie nie dalam rady pojezdzic. To dopiero baja- wchodzisz do shopping center w krotkich spodniach, prosto z plazy -Mall of Emirates-najwieksze centrum handlowe na bliskim wschodzie-sklepy najlepszych i najdrozszych marek- i nagle przez ogromna szybe widzisz stok narciarski o dlugosci 400m ,2 trasy, hopki dla snow-freestylowcow a posrodku stoku knajpa,zupelnie jak gdzies w Austrii z tym tylko wyjatkiem ,ze grzanca tu nie dostaniesz no chyba ze bezalkoholowego:),na gore wjezdzasz krzeselkiem, wypozyczasz kombinezon i smigasz jak wolisz i na czym wolisz!A potem wychodzisz najpierw do klimatyzowanego mall-a a potem w 40-sto stopniowy upal!
W ciagu kolejnych dni zobaczylam kilka czolowych hoteli-warto obejrzec bo takiego przepychu nie ma nigdzie indziej oraz kluby nocne, ktore zazwyczaj mieszcza sie przy hotelach. Najbardziej podobaly mi sie knajpki na plazy -drink szisza i widok na zmieniajacego kolory Burj-al-Araba- cos niesamowitego.
Jednego dnia wybralismy sie na stare miasto-miedzy nowym a starym miastem kontrast jest ogromny-jak 2 rozne swiaty- stara czesc to targowiska z miejscowymi wyrobami, to lokalna biedota, tanie podrzedne hotele i brud,ale warto sie tam przejsc i zobaczyc jak wyglada zycie tych zwyklych ludzi!
Poniewaz mieszkalam u znajomych moglam zobaczyc jak wyglada tam takie codzienne zycie i pewnie mam zupelnie inne odczucia niz turysci zatrzymujacy sie w hotelach. Co do Dubaju mam mieszane uczucia, zastanawialam sie czy moglabym tam mieszkac i mysle ze maksymalnie 2-3 lata,jednak dla europejczyka nie jest takie latwe przystosowanie sie do arabskiego stylu zycia a tym bardziej dla kobiety(a tym bardziej z moim charakterkiem;))
Pozdrawiam jeszcze raz Kasie, chlopakow i cala ekipe fajnych ludzi,ktora tam poznalam!

niedziela, 28 września 2008

Za mlode zeby siedziec w domu;)

Podroze to juz moje uzaleznienie! Nie potrafie bez nich funkcjonowac! Im wiecej widze tym wiecej chce zobaczyc. Swiat wydaje mi sie ogromny a zarazem bardzo maly, a w mojej glowie codziennie rodzi sie nowy plan i wtedy mysle sobie, ze zycia mi nie starczy zeby to wszystko zrealizowac. Podrozujac przestaje sie dla mnie liczyc materialna strona zycia-wazne sa chwile i nowe wyzwania. Wciaz do CV brakuje mi skoku na bungee czy tez skydivingu!;)-ale to juz za chwile...:)
Za niecaly miesiac wyruszam z moja przyjaciolka Olą na kolejna wyprawe-wyprawe zycia!
Postaramy sie zdawac Wam relacje na biezaco. Trzymajcie za nas kciuki-chociaz w tym skladzie to nie moze sie nie udac!Przed nami trasa: London-Hong Kong -Sydney-Christchurch-Auckland-Fiji-Los Angeles-London
Ps:Dzisiaj Olka podniosla zarowno sobie jak i mi poziom adrenaliny i skoczyla ze spadochronem-ja bede kolejna;)
Pozdrawiamy-Kaha i Ola