poniedziałek, 6 października 2008

Filipiny- Luzon & Boracay

Zagubione wyspy poludniowo-wschodniej Azji ,czesto przedstawiane jako niebezpieczne miejsca porwan....Tak mowil opis w przewodniku- a ja tak naprawde zupelnie nie wiedzialam czego mam sie spodziewac...Tropikalnego buszu?Biedy?Luksusu?...???

...Krecimy sie nerwowo po lotnisku nie mogac doczekac sie lotu w kolejny egzotyczny zakatek swiata.Tym razem lece z mlodsza siostra w odwiedziny do Taty.

Lotnisko Heathrow London-czekas nas dlugi , 12sto godzinny lot do Hong Kongu a nastepnie przesiadka i kolejny 2 godzinny do Manili.Wylatujemy z godzinnym opoznieniem a potem tam w gorze wszystko przebiega jak nalezy- mile stewardessy,duzy wybor filmow i smaczne jedzenie-sielanka trwa az do momentu kiedy znajdujemy sie na wysokosci Novosibirska- tu lekko zaczyna bujac samolotem, ale przeciez turbulencje to rzecz normalna wiec staramy sie nie zwracac na to uwagi. Rozmawiamy,cieszymy sie i probujemy zgadnac jak tam bedzie i co bedziemy robic!

Na wysokosci Tybetu i Mongolii mam juz duze watpliwosci czy to aby zwykle turbulencje! Samolot zaczyna tracic wysokosc i gwaltownie spada o jakies 40 m w dol a nastepnie wyrownuje - ta czynnosc powtarza sie kilkakrotnie, nastepna faza jest jeszcze gorsza- rzuca nami gwaltownie na wszystkie mozliwe strony- wiecie wtedy w duchu czlowiek sobie powtarza ze nic sie nie stanie i ze wszystko jest ok , ale po jakims czasie sam juz przestaje w to wierzyc wiec zaczyna sie dopytywac innych czy to normalne, ja pytam mojej siostry- Goski- czy sie nie boi a ona nerwowo stara sie mnie uspokoic i wmawia mi ze tak byc musi i ze to zaraz przejdzie;)!Trzyma mnie za reke a ja zmieniam kolory!Trwa to juz jakies dobre kilkanascie minut-co w samolocie zdaje sie byc cala wiecznoscia.Ja mam dosyc -nie mam na to wplywu,wysiasc nie moge,leze juz na wpol zsunieta z fotela i z poduszka na twarzy wbijajac w nia zeby-naprawde sie boje - boje to malo powiedziane-dodatkowo nie uspokaja mnie wcale nerwowa komenda pilota przywolujaca Cabin Crew na stanowisko i mala Chinska stewardessa biegnaca i rozkazujaca wszystkim w tej chwili zapiac pasy!Mam dosc!Nie tak sobie wyobrazalam wymarzone wakacje!Poziom adrenaliny wynosi grubo ponad przecietny!Dodatkowo akurat w tym fantastycznym momencie zaczynaja mi sie przypominac wszystkie filmy o katastrofach lotniczych-nie moze byc lepiej;)) Chcac sie jakkolwiek pocieszyc staram sie ocenic sytuacje jaka panuje-mam cicha nadzieje ze pod nami jest rowny lad i w razie "W" mamy gdzie awaryjnie wyladowac-ach jakze sie myle niesamowicie- odslaniam powoli okno ...i stwierdzam,ze gorzej juz byc nie moze-Ja w Chinskich liniach lotniczych, a pod nami skaliste wierzcholki gor -idealna ,rodem z powiesci sceneria na katastrofe lotnicza! Po czasie jakis 2-3 godzin turbulencje ustaja-mi szczerze juz jest wszystko jedno-zaczynamy podchodzic do londowania-pod nami HongKong!Hurra!

Na lotnisku zaczynamy wzbudzac sensacje,co chwila ktos nas zagaduje patrza na nas jak na zjawisko-czyzby to byla zapowiedz tego co czeka nas w Manili?

Kolejny lot jest o wiele przyjemniejszy, czas uplywa szybko w towarzystwie Amerykanskiego pilota wojskowego z Minesoty! Pilot opowiada nam rozne ciekawe historie i nawet sie nie obejrzalysmy a juz jestesmy!

Filipiny.Luzon.Manila.

Jest tlocznie, duszno i goraco. Ustawiamy sie w kolejce do oficera, dostajemy wize na 3 tyg, odbieramy bagaz i idziemy do wyjscia chcac jak najszybciej podzielic sie z Tata wrazeniami z lotu!

Na ulicach panuje chaos- nie obowiazuja zadne reguly!Prawo dzungli!

Jedziemy na Greenwoods .Trasa, ktora nie przekracza 30 km zabiera nam 2 godz.Ja kimam!

Wiadomo po przyjezdzie do domu dostajemy cos do jedzenia siedzimy gadamy a potem idziemy spac!Ha -i tu jest problem gdyz w zwiazku z roznica czasu , budzimy sie totalnie wyspane i wypoczete o 3 rano!Ciekawe nastepnego dnia, probujemy zabic czas!


6 rano!Nareszcie!Wstajemy zeby nie marnowac dnia. Tu punkt o 6 rano wstaje slonce-dzien trwa rowne 12 godz- wiec o 18stej jest juz calkiem ciemno- znajdujemy sie w strefie podrownikowej!
Po sniadaniu wyruszamy na pierwsza wyprawe-wycieczka to byloby zle okreslenie -tu kazda wycieczka to wyprawa a wlasciwie to przeprawa!
Zamiast trasy szybkiego ruchu wybieramy trase bardziej widokowa.Korek jest gigantyczny-ale skoro tu kazdy robi na drodze co chce-nie ma sie czemu dziwic- conajmniej 5 razy na minute mam wrazenie ze cos w nas wjedzie albo my w cos-najpopularniejszym srodkiem transportu sa jedyne w swoim rodzaju kolorowe jeepneye i trycycle!
Wspinamy sie waska kreta droga-ale widok!-lasy tropikalne, potem uprawy ryzu, i bieda...bieda jakiej jeszcze nigdy wczesniej nigdzie nie widzialam ...domy zrobione ze wszystkiego i niczego,zlepek wszystkich mozliwych surowcow- u nas nawet budy dla psa wygladaja lepiej-ale co dziwi mnie najbardziej, ze wszyscy tu sa usmiechnieci, pogodni, niespotykany jest widok odpoczywajacego czlowieka lub tez nie robiacego zupelnie nic. Widok ,ktory zapada mi w pamieci to stara zardzewiala wanna stojaca na poboczu a w niej trojka malych dzieci pluskajaca sie w euforii z towarzyszacymi okrzykami radosci, dzieciecy szczery smiech.Zdaje sobie sprawe jak niewiele tym ludziom potrzebne jest do szczescia, bez jak wielu rzeczy moglby sie czlowiek obejsc- tu zyje sie zupelnie innymi kategoriami-popularny w polsce lansik;)) jest tu raczej niemozliwy!
Takie obrazki wczesniej byly mi znane raczej z filmow przyrodniczych. Kolejny obrazek jaki zapada mi w pamieci to mezczyzna w szerokim plecionym slomkowym kapeluszu noszacy wode w wiadrach zalozonych na drewniany drag idacy wzdloz pol ryzowych, na ktorych pasa sie czarne bawoly. Nie chce jezdzic szlakami turystycznymi, chodzic po muzeach, ogladac pomnikow-to nie oddaje nic z lokalnego zycia, chce widziec ten kraj takim jaki jest-moze to zle zabrzmi ale ta bieda w jakis sposob jest niesamowita-tu swietnie pasuje powiedzenie " potrzeba matka wynalazku". Tak naprawde Ci ludzie maja tu wszystko tylko ze samodzielnie recznie wykonane a nie kupione gotowe w sklepie.
Wbilo mnie w ziemie kiedy zobaczylam sposob w jaki suszy sie ryz- w koncu ja ide do sklepu kupuje paczke i nic mnie wiecej nie obchodzi a moze powinno! Jedziemy droga - ryz rozsypany jest na jezdni na szerokosc metra- jadace samochody staraja sie po nim nie jechac ale kiedy cos jedzie z naprzeciwka -suna sobie po ryzu jak gdyby nigdy nic i pomyslec ze pozniej pakuja taki ryz ze spalinami do torebek a my myslimy ze zdrowo sie odzywiamy-dobre!;)
Kolejny widok ,ktory mnie w jakis sposob powalil- potok rzeczny w urwisku -z jednej strony pluszczace sie dzieci a w dole kobiety robiace pranie- pralka to jednak jest luksus!...albo slomiany dach na bambusowych nogach w szczerym polu , pod nim stol bilardowy i zgraja dzieci grajacych -to pewnie osiedlowy klub-masakra.

Dzikosc,egzotycznosc, bieda a zarazem beztroska, spokoj, pogodnosc, skrajnosci i niesamowite kontrasty-tak ja krotko zcharakteryzowalabym Filipiny.
Kontynuujemy jazde ale przerywa nam tropikalny sztorm. Burza i masakryczna ulewa - na ulicy rwacy potok-musimy podjechac na jakies wzniesienie bo mamy obawy czy nie podryfujemy z pradem. Ulewa ustaje a my docieramy na miejsce ale tego nie bede Wam opisywac bo bylo to miejsce typowo turystyczne -willa jakiegos tubylczego znanego czlowieka i muzeum-tak jak wczesniej mowilam takie miejsca zwiedza sie bo trzeba , bo tak nalezy ale one nie wywoluja zadnych emocji!
Rozumiem ,ze jako blondynka mam taryfe ulgowa-ale nie rozumiem czemu nikt nigdy mi nie powiedzial , ze ananas nie rosnie na drzewie!Ktoregos dnia jadac na pewna gore, z ktorej widac wulkan utknelismy w korku, Tato nie byl chetny zebysmy wychodzily z auta bo jednak wzbudzalysmy niemala sensacje i jeszcze mogliby nas porwac dla okupu-podejrzewam, ze mnie szybko by oddali i jeszcze sami doplacili:)!Poniewaz stalismy w miejscu jakas godzine zdecydowalysmy sie wyjsc i kupic cos do picia na przydroznym straganie - u nas pewnie bylaby to puszka Coli ale tutaj...tutaj podano nam kokosa ,zrobiono w nim otwor,wlozono slomke i to byl nasz substytut Coli;) Nie polecam szczegolnie tego napoju -mdle cholerstwo!:) stojac tak i popijajac zauwazylam 3 mezczyzn wracajacych po pracy-widocznie zglodnieli -siegneli wiec po owoce-u nas prawdopodobnie czlowiek idac po wsi zerwalby z drzewa jablko ale nie tutaj- jeden z nich wyciagnal maczete i odcial cos przy ziemi- najpierw dla kumpli a potem dla siebie... i to byly ananasy!potem zauwazylam cale pola ananasow- nie ziemniakow, nie burakow ale ananasow! Zyc nie umierac!:)
Poniewaz cala nasza trojka ma wspolna pasje jaka jest nurkowanie, wypady na plaze sprawialy nam najwieksza radosc.Zazwyczaj dojazd zajmowal nam od 2 do 3 godzin, w tym czasie ogladalysmy widoki i podgladalysmy tubylcow oraz ich lokalne zwyczaje, a konczylo sie zawsze tak samo czyli drzemka;)
Wiekszosc plaz na Filipinach jest platna wiec kiedy przekroczysz brame i zakupisz bilet jestes w innym swiecie. Bialy piasek, lazurowy kolor wody, palmy oraz domki na palach i roznoraka bujna roslinnosc. O wylegiwaniu sie na sloncu raczej mowy nie ma gdyz jest ono zbyt mocne i pali niemilosiernie, takze wiekszosc czasu spedzamy w wodzie majac na sobie podstawowy sprzet abc czyli maske rurke i pletwy. Potrafimy tak unosic sie na wodzie godzinami wpatrzeni w podwodny bajkowy swiat kolorowych rybek, rozgwiazd i niebezpiecznych muren. Po paru takich godzinach zwijamy sie do domu gdyz niebezpieczne jest tu dla nas wracanie po zmroku. Wykonczone upalem padamy za kazdym razem jeszcze w aucie.

Kto nie lubi milych niespodzianek?A jesli ta niespodzianka jest wylot na rajska wyspe... Tato postanowil nas wziac na wakacje-wakacje od wakacji;) Jedyne co przerazalo mnie w tym planie to kolejne 2 loty miejscowymi liniami, ktorych nazwa brzmiala wg mnie jak: lecisz na wlasne ryzyko!:)Nie bede sie nad tym rozwodzic ale byl to kolejny lot pt"Blagam niech ten samolot juz wyladuje";)

Z wyspy ,na ktorej wyladowalismy dostalismy sie w miejsce docelowe katamaranem.
...Boracay-najpopularniejsze wsrod turystow miejsce na Filipinach-typowo turystyczna wyspa-hotele,kafejki i plaze...plaze jak w reklamie bounty...jak w najladniejszych pocztowkach... mieniace sie kolorem blekitu i lazuru ...malownicze zakatki... turkusowe laguny...tajemnicze zachody slonca... idealne miejsce do aktywnego wypoczynku i tak samo dobre do uprawiania blogiego lenistwa!
Jestesmy zwolennikami bezludnych wysp i osamotnionych plaz wiec uciekamy jak najdalej od zatloczonej plazy hotelowej by moc popietaszkowac;)
Przedostajemy sie na druga strone wyspy z dala od dzikich tlumow. Wynajmujemy katamaran z przewoznikiem na caly dzien. Filipiny to archipelag 7000 wysp i wysepek. Najpiekniejsze plaze i rafa sa przy tych malych oddalonych dzikich niezamieszkalych wysepkach, wiec plywamy od wysepki do wysepki z ok godzinnymi postojami na nurkowanie a potem z pelnym entuzjazmem dzielimy sie wrazeniami i z duma prezentujemy trofea;)
Poznym popoludniem wracamy do hotelu zaliczajac drzemke by zebrac sily na wieczor. Wieczorem lazimy po plazy i podziwiamy podswietlone budowle z piasku, egzotyczne knajpki, zewszad otaczaja nas sprzedawcy wszelkich pamiatek oraz sprzedawcy owocow morza a tubylcy oferuja wszelkie masaze. Szybko kladziemy sie spac by nastepny dzien zaczac od 6 rano- o tej godzinie plaza przezywa apogeum oblezenia- swieci juz slonce ale upal jeszcze tak nie doskwiera wiec ludzie tlumnie spaceruja przesiaduja kapia sie graja w pilke i zwyczajnie odsypiaja wczorajsza imprezke!
Nasz pobyt na rajskiej wyspie dobiegl konca a na horyzoncie pojawily sie chmury sygnalizujace nadchodzacy tajfun, ktory od paru dobrych dni szalal na poludniu! Na Filipinach wystepuja czeste tajfuny,trzesienia ziemi i wystepuje najwieksza liczba czynnych wulkanow wiec jesli unikniesz jednej katastrofy mozesz zawsze liczyc na kolejna;)
Powrocilismy na Luzon-tu wyraznie pogoda sie pogorszyla-przyszla przedwczesnie pora deszczowa i codziennie przechodzily ze 3 ulewy -prawdziwe oberwania chmury! My spedzalismy czas roznie, jezdzac i zwiedzajac, odwiedzajac znajomych Taty, robiac wypady na plaze, objezdzajac oceanaria, no i ostatecznie zahaczalismy o centra handlowe gdzie dzikie tlumy przebieraly miejscowe wyroby wystawione po okazyjnych cenach. Przezylam kolejny szok- z obrazu nedzy i rozpaczy, piszczacej biedy wyrastaly ekskluzywne centra handlowe, ogromne i nowoczesne na styl amerykanski a w nich popularny Starbucks i inne znane marki-niedowiary a prawie za rogiem ludzie mieszkali w domach z dykty- to byly wlasnie te kontrasty!
3 tygodnie na Filipinach pozwolily mi odrobine rozeznac sie w sytuacji i zwyczajach tego kraju. O malo nie umarlam z tesknoty za pomidorowa i pierogami;)))
Dobrze bylo pojechac i zobaczyc to wszystko-taka podroz potrafi otworzyc oczy na wiele rzeczy i problemow ale potrafila rowniez sprawic , ze cieszylam sie ogromnie z europejskiego pochodzenia i powrotu do krainy przystojnych blondynow;)
Ogromne dzieki Phoebe i Tacie za wspaniala przygode i nowe doswiadczenia!
Ps:Lot w 2 strone oszczedzil nam nerwow i jakos nawet tak nuda powialo!;)

Brak komentarzy: