czwartek, 27 listopada 2008

Australijska stagnacja

Ani sie nie obejrzalysmy i kolejne pare tygodni za nami...

Chcialabym moc Wam napisac ,ze strasznie duzo sie dzieje,ze pogoda piekna a my co 2 dzien na plazy...ale jest zupelnie odwrotnie...za to przytrafiaja nam sie przygody innego typu-te mniej fajne...i te zabawne...

Weekend...piatek...ladujemy w naszym ulubionym klubie Ivy w centrum miasta:)

....................sobota...ladujemy w naszym ulubionym klubie Ivy po raz kolejny;)))

O 4 rano siedzimy na przystanku i marzymy aby byc juz w domu...niestety kolejny autobus bedzie za 2 godziny...takie sa uroki mieszkania na Botany(mieszkamy tu dopiero od tygodnia ale od 4 dni kombinujemy jak zerwac umowe i sie stad wyprowadzic...)

Czekamy wiec 2 godziny bo nie pozostaje nam nic innego,zmeczenie nas dopada ale wypite hektolitry redbulla utrzymuja nas dalej przy zyciu...Na przystanku dosiada sie do nas Francuz i opowiada nam o najlepszych lokalnych imprezach-takie spontaniczne rozmowy z nieznajomymi leza tu w zwyczaju- mowimy mu ,ze jestesmy w Australii dopiero od miesiaca i ze jeszcze nie bylysmy na wielu imprezach...-na to podjezdza autobus,drzwi sie otwieraja i rozlega sie donosny glos kierowcy: Czesc dziewczyny to znowu Wy,wczoraj bylyscie wczesniej- no i wydalo sie ,ze niezle z nas imprezowiczki skoro rozpoznaja nas kierowcy autobusow-Francuz zanosi sie smiechem a my jeszcze wiekszym...

Niedziela...pol dnia przespane ale zeby nie zmarnowac calego robimy sobie wycieczke na Manly, poniewaz pogoda jest nadal barowa udajemy sie do naszego ulubionego miejsca czyli "Shore Hotel Club",tam spotykamy ekipe znajomych surferow wiec dosiadamy sie i impreza trwa ale zeby smiesznym zbiegom okolicznosci nie bylo konca po jakis 2 godzinach wpadamy prosto na...Francuza z przystanku-hahahaha dobre ...Sydney...jedyne 4 miliony ludzi...niedowiary!

Caly tydzien zlecial nam na chodzeniu do szkoly i poszukiwaniu pracy, postanowilysmy nosic CV metoda od drzwi do drzwi...-czasochlonne i meczace ale nie ma wyjscia...

Kolejny piatek ...zrobila sie pogoda wiec spedzilam caly dzien leniuchujac na basenie ,wieczorem nigdzie nie wyszlam bo w sobote od rana mialysmy kurs RSA-swistek papieru wymagany tu do pracy we wszelkich miejscach serwujacych alkohol!

Kurs zakonczony...egzamin zdany...nagle dzwoni telefon-okazuje sie,ze 1 z miejsc ,w ktorym zostawilysmy nasze cv chce nas w poniedzialek na probe obie o 16stej-radosc jest tym wieksza ,ze to praca na jachcie-restauracji plywajacym po zatoce!Mega!

Sobota wieczor...nikogo chyba nie zaskocze mowiac ,ze wyladowalysmy znowu w Ivy- impreza byla udana do momentu kiedy 30 min przed koncem Oli skradziono torebke-zlodziej byl profesjonalista bo ograniczyl sie do tylko najpotrzebniejszych i najbardziej cennych rzeczy -wybrakowana torebka znalazla sie w damskiej toalecie!Takich atrakcji absolutnie nie bylo nam trzeba...szlag by to trafil...telefonowanie do polski ,blokowanie kont ,raport na policji- moga popsuc humor kazdemu...

W niedziele zeby odreagowac spotkalysmy sie z Alice i Pedro w jazz pubie-spotkanie z nimi poprawilo nam humorki i nastawilo pozytywnie!

W poniedzialek po szkole o 16stej zjawilysmy sie na jachcie "Showboat" . Przez 2,5 godziny serwowalysmy dania i drinki-nie myslcie ,ze to takie banalne- dla mnie uniesc 3 talerze na raz to mega wyczyn wiec zeby szef nie zauwazyl braku mojego profesjonalizmu wyginalam sie w jakis dziwnych pozach podtrzymujac sobie talerz o zebro czy tez wsadzajac jedno danie w drugie do tego kolyszaca sie lajba nie ulatwiala mi sprawy-proba dobiegla konca i ku naszemu zdziwieniu manager byl tak zadowolony,ze nawet nam za probe zaplacil i powiedzial ,ze da nam znac w kolejny weekend.

Kolejne dni zimne i deszczowe minely na kursowaniu miedzy klubem Ivy a posterunkiem policji w celu obejrzenia tasmy z klubu-ale niestety bezskutecznie!

Jest kolejny piatek-dalej pada-mieszkamy dalej na Botany i chyba tu chwile zostaniemy -za 2 dni zaczyna sie tu oficjalnie lato i bedzie bardzo duzo imprez muzycznych i koncertow na ktore chcemy pojsc- naprawde jest niezle tylko pogoda i jakas praca i nic wiecej nie potrzeba!

wtorek, 18 listopada 2008

Australia-Jak boomerangi-zatoczymy petle i wrocimy;)

Kolejny lot samolotem airbus- linie Virgin Atlantic-ku naszej uciesze towarzyszy nam ta sama zaloga- jakos ufam temu pilotowi skoro juz raz dal rade to moze da po raz drugi. Przed nami 9cio godzinny lot do Sydney…
Lot uplywa spokojnie ,od czasu do czasu lekko podrzuca samolotem ale na cale szczescie nie sprawdzaja sie wyrocznie mojego Taty o mega turbulencjach nad Indonezja.
7:35 rano czasu lokalnego –jestesmy!
W krainie beztroskich kangurow i zwrotnych bumerangow;)
Sliczna nowa pieczatka w paszporcie z napisem Australia,zadnych zapowiadanych kontroli bagazu- trzeba wziac gleboki oddech I rozpoczac nowy rozdzial…
Z lotniska odbiera nas Thompson- dawny kumpel z Opola,ktorego nie widzialam jakies 12scie lat. Jest pelna radosc- Thompson opowiada nam o imprezach I panujacych tu zwyczajach nocnego zycia-uprzedza nas ,ze impreza,ktora rozpoczela sie u niego na chacie 2 dni temu dopiero sie skonczyla wiec mamy wziac na to poprawke.
Docieramy do domu. Poznajemy reszte ekipy imprezowej,muza gra, my rozmawiamy i ok 13stej padamy…
23:30 otwieramy oczy nie wierzac,ze przespalysmy caly-1 dzien w Sydney. Fuck!:) No coz cala reszta wlasnie zapadla w sen a my podejmujemy szybka decyzje o wyjsciu w miasto! Prysznic i w droge…
Spodziewamy sie ladnego spokojnego Sydney, ladnie ubranych opalonych ludzi , duzo zieleni ….
Wyrywa nas z butow! Na pierwszym skrzyzowaniu panuje kompletny chaos, impreza jedna na drugiej, mnostwo dziwacznie wygladajacych ludzi na pelnych dopalaczach- jak na nowo przybyle ta dawka jest prawie smiertelna- musimy sie oswoic-ochlonac-a tu co krok atrakcje typu awantura Azjatow na ulicy przypominajaca zawody w kung-fu, ktos sika do budki telefonicznej,ktos lezy,ktos zalegl,kolejnego niosa- a gdzie ta sliczna Australia z pocztowek???
Pierwsze nasze schronienie-kafejka internetowa- szybko wysylamy maile do najblizszych i w dluga, byle dalej od tego spedu odjechancow!
Udajemy sie na Darling Harbour- i tu jest juz tak jak mialo byc-ladnie-miliony barow i restauracji-woda-jachty-lodeczki-podswietlone wiezowce-zielen…
Spacerujemy,ogladamy I zaczynamy powoli wracac bo juz 3 rano! Kupujemy karty telefoniczne –dzwonimy by opowiedziec rodzicom o pierwszych wrazeniach i powracamy na “nasza” imprezowa chate…
Nastepnego dnia zbieramy sie jak najszybciej sie da i wypadamy na miasto by moc zobaczyc slynna opere i wszystkie najbardziej charakterystyczne dla Sydney miejsca. Zaczelysmy trase w zatoce ,potem minelysmy botanic gardens, park, slynne mosty, opere, wspielysmy sie na gore ,polazily waskimi uliczkami ,znowu zeszly w dol nad wode i dotarly do Darling Harbour czyli jakies 4 godzinki marszu. Po tym spacerze zapominamy o ciemnej stronie Sydney:) jest sobota,piekna pogoda, ludzie wylegaja calymi rodzinami,co chwila odbywa sie jakies wesele na powietrzu- wesela tutaj przypominaja te z amerykanskich filmow. Jest gwarno ale nie nerwowo- podoba nam sie!
W Darling Harbour siadamy nad woda I relaksujemy sie patrzac na tysiace mijajacych nas lodeczek i jachtow, wszystkie knajpki I restauracje sa pelne, my czekamy na Tomka- a Tomek to dluga historia-w skrocie – poznalismy sie w samolocie do Londynu 2 lata temu –kiedys obiecalam , ze kolejny raz spotkamy sie w Australii-no i dotrzymalam slowa!;)
Co za fajne spotkanie – Tomek dociera do nas i razem jedziemy poszukac naszego hostelu, w ktorym mamy mieszkac od niedzieli. Jadac Tomek opowiada nam o Australii,o samym Sydney, pokazuje nam okolice, opowiada o swoich poczatkach tutaj ,daje nam mnostwo praktycznych rad, mowi co koniecznie musimy zobaczyc!
Docieramy do hostelu-Surprise!:))- to miejsce nie ma nic wspolnego z hostelem w Hong Kongu- to sliczna willa, w starym kolonialnym stylu, obsadzona drzewami I kwiatami-wyglada jak z bajki- wchodzimy do srodka i spotykamy wlasciciela-Jeff a-, ktoryku naszemu zaskoczeniu zna nasze nazwiska i od razu pokazuje nam pokoj- no niezle to chyba bonus od zycia- pokoj ma jakies 20 metrow kwadratowych i osobna malenka kuchnie-takie krolestwo na nas dwie-pelen wypas!:) Ale to od jutra dopiero, a teraz wskakujemy do auta i jedziemy z Tomkiem cos przekasic.
Siedzimy sobie w Tajskiej knajpce i rozmawiamy ,po jakiejs godzince decydujemy sie pojechac zobaczyc jak i gdzie mieszka Tomek. Ladujemy na slynnym Bondi Beach!Toczymy rozmowy i toczymy winko;) jest juz 3 rano czas wracac do Thompsona na Darlinghurst-postanawiamy wrocic na piechote szokujac tym pomyslem Tomka!Niestety nie dalo nam sie wyperswadowac ,ze to zdecydowanie za daleko – upieramy sie i …idziemy I idziemy I idziemy I nagle ja pytam Olki : czy to mozliwe zeby pojsc calkiem w przeciwna strone a Olka na to: Nie! No calkiem w przeciwna to bysmy raczej nie poszly!- 2 dzien w Sydney-miejsce nam wogole nie znane a my nocna wyprawe opieralysmy na mini mapce z przewodnika- wiec po 40 min drogi okazalo sie,ze poszlysmy w zupelnie przeciwnym kierunku,siadlysmy na jakims przystanku majac pobozne zyczenie, zeby pojawil sie jakis autobus- mial jechac za 10 minut –ale nigdy nie przyjechal, zaczelysmy wiec zataczac petle I po kolejnych 90 minutach dotarlysmy do dobrze nam znanej Oxford Street- wycienczone I zrezygnowane-a kiedy Thompson zobaczyl nas na horyzoncie poskladal sie ze smiechu!!!
W niedziele spimy do poznych godzin popoludniowych a wieczorkiem meldujemy sie w hostelu. Hostel naprawde jest bajkowy. Drummoyne-okolica jest urocza- wille z zadbanymi ogrodami pelnymi egzotycznych roslin, male przystanie jachtowe, kameralne plaze- jest jeden mankament-Drummoyne jest daleko od wszystkiego! W hostelu jest troszke jak na kolonii-kazdy pokoj zamieszkiwany jest przez przedstawicieli innej narodowosci tak wiec sa Angielki ,jest Wloszka,sa Brazylijczycy itd. Wszyscy sa mili i otwarci, z kazdym da sie porozmawiac, kazdy opowiada o swoim kraju o zwyczajach oraz stara sie pomoc reszcie i dac jakies rady odnosnie szukania pracy i mieszkania!
Wiecie co, to jest wlasnie najlepsze w tym calym podrozowaniu-czlowiekowi otwieraja sie oczy,poszerzaja horyzonty i wyzbywa sie bezpodstawnych uprzedzen, wszedzie poznaje ludzi, zdobywa cenne informacje , zawiera bardzo cenne przyjaznie. Poznalysmy Laure-40sto letnia Wloszke, ktora wczesniej mieszkala w Indiach- ona swoim pozytywnym podejsciem do zycia moglaby zarazic kazdego, jest dojrzala kobieta ,ktora nie boi sie zaczynac zycia w nowym miejscu i poznawac nowej rzeczywistosci od poczatku-wyglada na to,ze jest zupelnie bezproblemowa-jedyny problem jaki ma to to ,ze nie potrafi przestac podrozowac:) Brazylijczycy tez nie pasuja do stereotypu macho-lovelas!;)) sa calkiem normalni i mili, pracuja ,ucza sie I surfuja- a nawet gotuja!;) Tu jest normalne ,ze mozna spotkac kogos po raz pierwszy na korytarzu i przegadac z nim godzinke o wszystkim i niczym.
Poniedzialek. 1 dzien w szkole. ;) Czuje sie jak dziecko podekscytowanem pojsciem do szkoly! Nie moge sie doczekac!Haha kto by sie spodziewal,ze tak mi sie spodoba. College jest nowoczesny w samym centrum Sydney, niestety ja i Olka zostajemy rozdzielone- nasza szkola miesci sie w 2 budynkach w odleglosci od siebie jakies 15 min. Pierwszy dzien jest bardziej organizacyjny. Przydzielaja nas do grup. Na poczatku przechodze zalamanie- jestem jedyna europejka w calej grupie-czuje sie conajmniej dziwnie wsrod Tajlandczykow,Koreanczykow,Kolumbijczykow i Brazylijczykow oraz 1 Turka. Oni maja zupelnie inne zwyczaje a mnie irytuje to od pierwszych minut. Najgorsze jest to ,ze ja zdaje sobie sprawe,ze cala ta niechec wynika z poteznej niewiedzy o nich i popularnym w Polsce poddawaniu sie opinii wiekszosci a takze na tym ,ze w Opolu zabrania sie lubic “innych”!!!
Minal pierwszy tydzien pod znakiem watpliwosci, hustawek nastrojow i skrajnych emocji zwiazanych z Sydney. Sama nie wiem czy lubie to miejsce-Australia to nie milosc od pierwszego wejrzenia!!!-zmieniam poglad trzy razy dziennie. Ciezko jest powiedziec jednoznacznie- troszke mylne byly moje wyobrazenia –inne oczekiwania-tu zyje sie znacznie wolniej i chilloutowo niz w Londynie ale tez slabsze sa rozwiazania techniczne,dostepnosc zwyklych supermarketow, komunikacja miejska,rzuca sie w oczy tez mniejsze uzaleznienie od telefonow komorkowych i marki samochodu- widac ,ze istnieje tu silnie rozwiniete zycie rodzinne-te wszystkie rzeczy przemawiaja raczej na plus natomiast na minus przemawia fakt ,ze ludzie nie sa tak otwarci jakby sie wydawalo,nie jest wcale tak latwo ze znalezieniem pracy poza tym cale city oblezone jest przez Azjatow do tego stopnia ,ze Australijczykow nie widac wcale!Dodatkowo mamy fatalna pogode-ciezko w to uwierzyc ale przez caly tydzien niebo jest zachmurzone i pada deszcz. Stresuje mnie to,ze mam coraz mniej czasu na znalezienie mieszkania i pracy.
W calym tygodniu najwieksza frajde sprawia mi chodzenie do szkoly-zajecia sa ciekawe-Business English-troszke ekonomii i marketingu sie przyda, a mojej grupy nie zamienilabym na zadna inna. Europejczycy patrza na mnie spod ukosa kiedy jem lunch otoczona samymi “skosnymi”:). Na zajeciach jedyne z czym maja problem to z wymowa angielska-to dla nich trudne za to z dnia na dzien sie przekonuje, ze ich mozgi pracuja szybko i precyzyjnie-oni maja gotowy business plan na wszystko- maja niebywala wiedze na temat gospodarki na swiecie i naprawde sa w stanie mi zaimponowac a prywatnie sa uczciwi i weseli-zawsze chetni pomoc takze grono moich nowych przyjaciol powieksza sie !!!;)
Piatek. Halloween. Trzeba sie rozerwac. Dajemy sie namowic na szkolna impreze-bez przebran tym razem;) Pojawiamy sie kolo godziny 11stej-niezly tu mlyn- wiekszosc przebrana i zdrowo podchmielona – impreza jest udana wszyscy bawia sie razem ,muza gra,drineczki sie leja- jak na 1 szkolne party –jest ok;)
My urywamy sie kolo 1szej i lecimy na slynne Kings X- dolaczamy do ekipy Thompsona i zaszywamy sie w mocno house-owym klubie- jeszcze jedna dobra rzecz ”about” Sydney-nikt nie przejmuje sie tu tak przyziemna rzecza jak ubranie wiec ubranie klapek na impreze jest jak najbardziej ok- malo tego –co dla wiekszosci nas nie pojete-facet w japonkach tez jest ok!!!;)))
Sobota.Pogoda dalej zadna wiec spimy do pozna. Na wieczor ustawiamy sie z Thompsonem. Po drodze na impreze idziemy obejrzec jedno mieszkanie- budynek jest wypasiony miejsce tez-idealnie-wszedzie blisko-ale niestety chata pt: brod smrod I ubostwo ;)I chociaz w budynku jest silka basen i sauna-musimy zrezygnowac;(
Jestesmy juz maksymalnie glodne wiec zanim polecimy do klubu musimy koniecznie cos zjesc. Ale idac tak wybieramy i przebieramy ,ze minawszy cale china town dalej na nic sie nie decydujemy. Kolejne 30 min od knajpy do knajpy –dobra –koniec lazenia i wybrzydzania-postanawiamy ,ze koreanska knajpa bedzie ta ostatnia-dlugo nie mozemy sie zdecydowac na danie, w koncu nie mamy bladego pojecia co jest czym- wydaje nam sie ,ze decydujemy sie na wersje najbardziej europejska czyli wolowina z warzywami-na zdjeciu wyglada imponujaco-zupelnie nie wiedziec czemu kelner slyszac nasz wybor wybucha smiechem radzac nam wybrac cos mniej ichniejszego-mowi ,ze to danie typowo azjatyckie i, ze nie widzial Europejczykow,ktorzy by to jedli-mysle sobie:co on nam tu opowiada,ze my niby wolowiny nie jadlysmy nigdy ,czy warzyw-pewnie ma blade pojecie chlopaczyna o Europie a o istnieniu Polski nie slyszal pewnie wcale!;)- oczywiscie,ze zjemy to danie chocby zeby mu udowodnic ,ze my Europejki kochamy kuchnie azjatycka !
Podano do stolu;) hmm wyglada niezle, tylko zamiast kawalkow wolowiny jest makaron faszerowany miesem! Olka probuje i oznajmia mi, ze ten makaron jest naprawde niezly –ja robie to samo- i przyznaje jej racje tylko po chwili obie przygladamy sie naszemu makaronowi uwazniej i blizej, i nagle wlasnym oczom nie wierzac wybuchamy smiechem na cala knajpe –widzac to kucharz placze ze smiechu razem z kelnerem-malo powiedziane-oni turlaja sie po kuchni-kurcze jakby Wam to powiedziec- znowu zaliczylysmy mala wtope –jedzac jelita wolowe-i powiem tak smakowaly nam dopoki nie zdalysmy sobie sprawy czym sie zajadamy a potem byla kupa smiechu i chwile zwatpienia!;))
Kolejny trafny wybor padl na klub-postanowilysmy wybrac sie na impreze w samym centrum Sydney, do klubu Space przekonala nas imponujaca kolejka i niemaly wstep;) Po spedzeniu 30 min w kolejce weszlysmy do srodka, wjechaly winda na 2 pietro a kiedy drzwi windy sie otworzyly-stalysmy dokladnie w srodku setek rave-ujacych “Skosnych”! Wyobrazcie sobie setki Japonczykow i Chinczykow lecacych do muzyki techno –prawdziwej lupaniny-trzymajacych fosforyzujace gadzety,wyginajacych sie w brake-dance w jakims zawrotnym tempie –przedziwnie ubranych i uczesanych a do tego my: 2 nieustraszone Europejki,ktorym nie straszne jest sprobowac w zyciu wszystkiego! Takze najpierw zrobilysmy w tyl zwrot do baru aby delikatnie dodac sobie odwagi a potem w takim samym szale jak cala reszta poddalysmy sie emocjom i zniknelysmy w tlumie , potem juz nawet przeszkadzaly nam buciki wiec pozbywszy sie ich lecialysmy do bialego rana- stopki sie troche zjechaly ale bylo warto;))
W niedziele poplynelysmy promem na jedna z bardziej znanych i ladniejszych plaz-Manly Beach- mimo iz pogoda pozostawiala wiele do zyczenia miejscowka w pelni nas ujela. Kameralna plaza, ekipy surfujace, uprawiajacy jogging fanatycy zdrowego trybu zycia,dziewczyny na deskorolkach,deptak,sklepy billabong-pelen Australijski freestyle zblizony bardzo do moich wczesniejszych wizji o Australii i tubylcach! Poniewaz lekko podmarzlysmy obserwowalysmy to wszystko z bardzo klimatycznego lokalu, w ktorym DJ gral chillout a caly nastroj dopelniali miejscowi surferzy i surferki,z ktorymi po kilkunastu minutach tworzylismy juz jedna ekipe;)
Poniedzialek.Pierwszy dzien ladnej pogody. Zaraz po zajeciach,na ktorych tym razem mozyl mnie sen z uwagi na intensywny miniony weekend, wybralysmy sie na najpopularniejsza plaze-do najpopularniejszego i wg mnie najbardziej oddajacego klimat Sydney miejsca-Bondi Beach. Nie musze chyba dodawac,ze te jedyne 10 km pokonalysmy na piechote po nietrafnym ocenieniu dystansu- przede wszystkim ta wyprawa miala nam rozjasnic w glowach, gdzie chcialybysmy mieszkac-Olka mi mowila,ze bedziemy mogly chodzic na piechote do szkoly a potem mowila juz tylko o autobusach i pociagach;)) Po 2 godzinkach marszu dotarlysmy na miejsce-stalysmy i nie odezwalysmy sie przez jakies 3 minuty-a to strasznie dlugo jak na nas-ze wzniesienia,na ktorym stalysmy roztaczal sie widok na ocean,dluga i szeroka piaszczysta plaze, dziesiatki surferow –zarowno na plazy jak i w wodzie oraz na panorame domow i parkow w tle!Po raz pierwszy od przyjazdu poczulam ,ze wreszcie nadszedl ten dzien,w ktorym bylam szczesliwa,ze tu przyjechalam!Nareszcie moje wizje i wyobrazenia sie spelnialy! Ta dzielnica miala klimat bardzo wakacyjny,ciagnacy sie pasaz sklepow z pamiatkami, kafejek, kawiarenek, restauracji, sklepow surfingowych oraz sam wyglad ludzi –zupelnie nie wiem jak ich opisac- ja nazywam to stylem roxy i billabong po prostu, widok zupelnie jak z plakatow reklamujacych ciuchy tych marek. I wtedy zdalam sobie sprawe,ze nie przyjechalysmy tutaj zeby zamieszkac w city, ktore jest takie jak kazde inne city w duzym miescie, ktore kompletnie nie oddaje tutejszego klimatu I stylu zycia!
Wtorek.Dzien szczesliwych zbiegow okolicznosci!;))
Zaraz po szkole postanawiamy bardziej sie przylozyc do znalezienia mieszkania wiec przez godzine przeszukujemy ogloszenia , jest jedno,ktore w miare do nas przemawia-Mieszkanie na Bondi Beach- byloby calkiem fajnie mieszkac dokladnie naprzeciwko plazy! Jedziemy na Bondi –docieramy ale nie decydujemy sie gdyz pokoj jest maly i ciemny i zbyt droga cena-no nic idziemy poszukac kafejki internetowej tu na miejscu i zaglebiamy sie w dalszych poszukiwaniach lokum. Zaczyna sie robic pozno-my nie znajdujemy niczego w dodatku jestesmy zmeczone i glodne-w sumie juz mamy wychodzic ale spisujemy jeszcze jedno ogloszenie na Botany-nie wiemy nawet gdzie to jest!Dzwonimy na podany numer i umawiamy sie na spotkanie ale poniewac wlascicielka mieszkania musi wyjsc czeka na nas jej syn. 3 razy zmieniamy autobus wedle wskazowek , na trzeci musimy czekac pol godziny –w tym czasie marzniemy i mamy dosc wszystkiego,w koncu siedzimy w ostatnim autobusie- tlumacze kierowcy gdzie ma nas wysadzic-kierowca pyta mnie o imie i skad jestem a potem opowiada historie jak to przed 20 laty zwiazany byl z niejaka Joanna z Polski -czemu po latach nie dziwia mnie juz te historie,przyzwyczailam sie ,ze Polki zajmuja honorowe miejsca w historii co drugiego napotkanego obcokrajowca!:)))))) Wypadek na drodze wiec autobus zmienia trase-teraz juz nie mamy bladego pojecia gdzie jestesmy ale po paru minutach wracamy na poprzednia trase i na wskazanym przystanku wysiadamy!Szukamy ulicy Morgan 5/20-???-smiac mi sie chce bo moj stary adres w Opolu brzmial podobnie-Matejki 5/20-czyzby przeznaczenie-troche sobie to tak z Olka tlumaczymy. Nastepnie koles oprowadza nas po mieszkaniu wszystko nam opisujac bardzo szczegolowo, pyta nas czy daleko bedziemy mialy do szkoly –okazuje sie ,ze on pracuje 5 minut od naszej szkoly-caly czas kiedy go slucham i na niego patrze wydaje mi sie dziwnie znajomy-ale nic nie mowie bo wezma mnie zaraz za szalona-skad niby mialabym go znac-po jakims czasie on rzuca mimochodem ,ze pracuje w sklepie z telefonami- I wszystko staje sie jasne-tydzien temu Olka kupila od niego telefon!-Nie do wiary jakie to Sydney male!:)))))
Mieszkanie jest super tylko troche daleko od miasta i slabe sa tu polaczenia autobusoowe no ale mamy czas do namyslu. Wsiadamy w autobus do miasta a po jakis 30 min dostalam olsnienia, ze juz trzeba wysiasc i wyskoczylysmy- zupelnie nie na tym przystanku!
Kolejnego dnia zorganizowalismy barbeque party w hostelu- stworzylismy naprawde fajna ekipe calkiem przypadkowo poznanych ludzi . Mimo iz dziela nas roznice kulturowe, zaskakuje mnie ,ze odnajdujemy wspolny jezyk z Brazylijczykami-zawsze jest o czym pogadac-a do tego mamy takie samo sarkastyczne poczucie humoru-malo kto ma podobny humor i zart do polskiego ale trzeba im przyznac ,ze rozumieja nas lepiej niz ktokolwiek ,smiejemy sie z tych samych dowcipow-czasami dosc ciezkich i nawet tych o blondynkach;)) !
Kolejnego dnia mam wolne od szkoly(aha zmienili mi budynek i mam zajecia w tym samym co Olka;)) wiec razem z Wloszka Alice postanawiamy dolaczyc do Pedro(Brazylijczyk),ktory juz od rana lapie fale na Manly. Docieramy do Curl Curl Beach wczesnym popoludniem,podrozujac promem opowiadamy kazda o sobie w gruncie rzeczy niewiele nas rozni,Alice opowiada mi o wyjezdzie do Wenezueli i Ekwadoru,o tym czemu znalazla sie w Australii-a pozniej juz w 3 osobowym skladzie , mimo iz pogoda w niczym nie przypomina Australijskiego lata ,spedzamy czas lazac po klifach,sluchajac muzyki,robiac zdjecia i wypatrujac delfinow. Niesamowite jest to jakie przyjaznie zawieraja sie w takich hostelach,jakich ciekawych ludzi jest wszedzie pelno,ktorzy maja w zanadrzu ciekawe historie a jeszcze bardziej jest niesamowite,ze trojka ludzi,ktora sie prawie nie zna moze spedzic caly dzien razem nie nudzac sie ani chwili. Zawsze sobie powtarzam ,ze zycie to ludzie i miejsca!
Kolejnego dnia pogoda sie poprawia wiec razem z Olka jedziemy na Manly-to chyba nasze ulubione miejsce-dla poprawienia sobie humoru i oslodzenia jakze ciezkiego zycia idziemy na zakupy. W sklepach ginie nam pare godzin ale to nie przeszkadza nam wybrac sie poznym popoludniem na Shelly Beach-i na klify. Wspinamy sie do gory a kiedy zdobywamy szczyt stajemy na krawedzi spogladajac w dol-ludzie przybieraja rozmiary mrowek,widok wywoluje gesia skorke-nie stajemy na krawedzi ot tak bez powodu- chcemy sie przekonac czy odwazymy sie na skok bungee z 5-cio krotnie wyzszego miejsca- powiem szczerze,ze nie znam odpowiedzi na to pytanie-wszystko sie okaze- chyba ,ze popadne w jakas skrajna depresje do tego czasu a zycie stanie mi sie obojetne bo tak bez powodu to ciezko;)))!
Niedziela-Przyszedl czas na wyprowadzke z hostelu ale jak tu sie przeprowadzac skoro wreszcie jest pogoda. Do jedenastej bylysmy juz spakowane ale postanowilysmy zostawic rzeczy i po raz 3 z rzedu pojechac na Manly! Wychodzac z hostelu spotkalysmy Igora –Brazylijczyka –wiec zabralysmy go ze soba- potem dolaczyl do nas jeszcze Slowak ze szkoly, Wloszki niestety nie mogly wiec cala czworka pognalismy na Shelly Beach! Lazurowa woda,skalki,kameralna plaza,dzieci,cale ekipy ludzi grajacych w pilke,paletki i cokolwiek sie tylko da i bijacy od nich wszystkich-typowy Australijski –spokoj-chillout- pogodnosc,radosc,zadowolenie! Ten dzien zapisuje sie w mojej pamieci –dzien w ktorym rozmawialismy,plywalismy,gralismy ,opalalismy sie i zwyczajnie sie relaksowalismy- I znowu brygada byla miedzynarodowa!
Minelo juz pare tygodni odkad przylecialysmy ,wiele pogladow na wiele spraw zdazylo sie juz zmienic- np co do ludzi popelnilam najwieksza pomylke w ocenie- sa absolutnie otwarci mili i zyczliwi,zaczepiaja Cie sami ,ni stad ni z owad zaczynaja Ci cos opowiadac, a do tego nigdy nie zobaczysz na ich twarzy najmniejszego poirytowania,nie maja tych sciagnietych na twarzy rys z wiecznego bycia zlym na cos, bije od nich spokoj i widac po nich ,ze zwyczajnie sa szczesliwi!
Kolejna pomylka jest wierzenie w zbiegi okolicznosci-niekoniecznie oznaczaja one to co nam sie wydaje-dopowiadamy sobie historie a teraz mieszkajac na Botany pod adresem 5/20 mysle ,ze podjelysmy pochopna decyzje myslac ,ze to przeznaczenie!-kobiety;)). 3 razy zdazylysmy sie pomylic co do naszego wspollokatora- najpierw wydawal sie ok potem przez 2 dni obrzydzil nam mieszkanie z nim,byl upierdliwy do tego stopnia ,ze bylysmy gotowe zerwac umowe i uciec stad po czym wczorajszy wieczor przegadalismy na balkonie i okazalo sie ,ze jest fajny i inteligentny! Codziennie mylimy sie pare razy ale to nie uniknione nie wiem co bede myslec o Sydney za tydzien ani tym bardziej za 3 miesiace, napewno na poczatku jest ciezko jak wszedzie, wiele ludzi z mojej szkoly nie ma pracy po 2 miesiacach pobytu,wielu sie zalamuje i chce wracac takze wszystkim,ktorzy chca tu przyjechac doradzam uzbrojenie sie w cierpliwosc i nie nastawianie sie na zbyt wiele!W Polsce krazy wiele mitow-jednym z nich jest mit o Australii-warto poczytac,poogladac programy i posluchac tych,ktorzy tam byli !
Jutro jak nie bedzie padalo lecimy na plaze Manly bardzo wymieszana ekipa- beda ludzie ze szkoly i z hostelu z ok 7 roznych krai-mam nadzieje ,ze wypad dojdzie do skutku bo zapowiada sie fajna impreza!
Wracajac jeszcze do szkoly-przypomniala mi sie dosc zabawna historia-poniewaz w klasie mamy ludzi z wielu krajow-I 3 roznych kontynentow- kazdy temat zawsze rozpatrywany jest na zasadzie porownania problemu w kazdym z tych kraji-co daje nam jakies pojecie na temat kazdego-ktoregos dnia w czasie lunchu zaskoczyl mnie Tajlandczyk , z ktorym toczylam zazarta dyskusje na temat pilki noznej- potrafil mi z imienia i nazwiska wymienic Polaka z kazdej zagranicznej druzyny ,mowil, ze lubi Ebiego Smolarka-co mnie calkiem rozbroilo-ale kiedy nagle dodal,ze szkoda mu Podolskiego bo strzela gole przeciwko swoim –powalil mnie na ziemie a dobil juz totalnie komentarzem, ze Podolski nie cieszy sie po strzeleniu goli bo jest rozerwany wewnetrznie! Co tu duzo mowic-nie doceniamy Azjatow a oni potem zaskakuja nas kompletnie i jest to mile, ze wiedza cos na temat naszego kraju-ja np nie potrafie wymienic zadnej tajskiej gwiazdy i wstyd mi z tego powodu!;(