poniedziałek, 27 października 2008

Hong Kong pelen niespodzianek;)

Hej,meldujemy,ze podroz rozpoczeta.Po dlugich pozegnaniach nadszedl czas wylotu. Pozdrawiamy wszystkich tych,ktorzy tak dzielnie nas zegnali;)I obsluge Don Vito za ich niebywala cierpliwosc;))
Pierwszy przystanek Londyn. Tu przyjaciele nie zawiedli. Pierwsze buziaki naleza sie Ewci I Koszmarowi ,ktorzy odebrali nas z lotniska- z takimi bagazami ciezko by bylo sie dostac do Londynu;) Olcia nie omieszkala przekroczyc o jedyne 10 kg dozwolonego limitu ale jakos umknelo to uwadze celnikow;) Potem u Gosi I Romka zostawilysmy manele, by bez zbednego balastu, jak to juz lezy w naszej naturze uczcic swoj przylot imprezka!:)Buziaki dla Ewci I Saszki za zorganizowanie house-party! Ekipa stanela na wysokosci zadania –przewinelo sie mnostwo fajnych ludzikow I bylo bardzo wesolo;) Kolejny dzien przebiegl pod tytulem lezakowanie-tzw forma wypoczynku po gigu Londynskim! Powrot do Gosi I Romka, wspolny drineczek I zmoglo nas!Kolejnego dnia czas byl najwyzszy wyruszac dalej! Tu jeszcze pozdrowionka dla Denisa,ktory asekuracyjnie zadzwonil o takiej porze by przypadkiem nie moc sie spotkac!:)))
Ruszylysmy na Heathrow a razem z nami wszystkie gadzety dane nam przez znajomych na szczescie-tak wiec np czorty I kangur glob-troter beda nam stale towarzyszyc!!!- I moje fatalne przeczucia co do lotu do Hong-Kongu. Dzieki ostatnim przygodom na tej trasie towazyszyl mi strach I czarne wizje!Zdazylam nawet przejrzec w internecie statystyki katastrof lotniczych jakby to mialo mnie uspokoic;)
Virgin Atlantic.Airbus na ok 500 osob. Lot 11,5 godziny. Spokojnie,bez turbulencji, z mila obsluga I dobra szamka.Lot tak spokojny ,ze prawie caly przespalysmy-Olka chora, przeziebiona, z temperatura-a nie wiem czy wiecie ale na lotnisku w Hong-Kongu maja kamery termowizyjne I na monitorach im sie wyswietla osoba ,ktora probuje sie wedrzec na ich terytorium z temperatura-… udalo sie:)
Juz Hong-Kong! Tutaj juz wieczor,temperatura calkiem znosna, bagaze nie zginely wiec lecimy szukac hostelu. Ku naszemu zaskoczeniu wyladowalysmy na innej wyspie niz znajduje sie nasz future hostel:) Oooo!Jak to sie stalo?hmm…
Siadamy na moment by ochlonac. Teraz trzeba znalezc wlasciwy autobus na Kowloon.
Podroz autobusem trwa jakies 45 min,mimo iz panuje ciemnosc-ciezko to tak okreslic z uwagi na neony I kolorowe reklamy elektroniczne-panorama zapiera dech…
Wysiadamy w samym centrum Kowloon- super-bedzie wszedzie blisko no I poczujemy ten klimat! Chwilke szukamy hostelu az w koncu ktos wskazuje nam droge!Hmm to chyba pomylka –przeciez to jakis wiezowiec- kaza nam wjechac na 13ste pietro-wjezdzamy-I okazuje sie ,ze to tu! No coz jakos inaczej to sobie wyobrazalysmy! Widniejemy na liscie,placimy ,dostajemy klucz- idziemy jakims korytarzem –klatka schodowa-cos w stylu blokow na rondzie w Opolu- docieramy pod drzwi pokoju-Pani spogladajac na nasze bagaze informuje nas ,ze pokoj jest troszke maly…
…O jasna cholera-co to jest???To jest spizarnia? Cela? Olka patrzy na mnie I mowi ,ze nie jest zle- a to moze byc gorzej???
Pokoj ma 2,5 na 3m,2 lozka,ponadczasowa klima, archiwalny okaz lodowki I telewizor-Konka;) Metalowe dzwiczki do czegos co posluzy nam za lazienke a moze raczej bardaszke;))! Po 15 minutach juz turlamy sie ze smiechu-przeciez nikt nam nie uwierzy, ze dalysmy rade;) Wiec siedzimy jak te ksiezniczki w naszym hiper palacyku zastanawiajac sie ilu z naszych znajomych ucieklo by stad w ciagu pierwszych 3 minut! Ciezko to opisac! Zeby przejsc do lozek kladziemy torby na lozkach ale zeby sie polozyc zastawiamy drzwi !Nie no to sa jakies jaja!:)))
Trzeba stad jak najszybciej wyruszyc na miasto dreczy nas tylko pytanie czy po powrocie beda tu jeszcze nasze bagaze-dobrze,ze tyle waza to byle chinczyk z nimi nie ucieknie;)
Lazimy po Kowloon troszke po omacku bez mapy bez przewodnika I bez bladego pojecia gdzie co sie znajduje,dzieki temu nie wiemy tez gdzie nie powinnysmy sie udawac;) W dodatku po 11stu godzinach lotu nasze mini stopki sa teraz w rozmiarze xxl!
Najpierw podziwiamy typowe tutejsze uliczki,miliony neonow I mrugajacych napisow,miliony knajpek. Postanawiamy wymienic kase I udac sie na zasluzony posilek. Decydujemy sie na bar Sushi-Masa- jedzenie pycha! Nie myslcie jednak ,ze w Hong Kongu zjecie za dolara –ceny sa przystepne ale zblizone do naszych a jedzenie ze straganow ulicznych to byloby zbyt duze ryzyko!
Chodzac po ulicach stwierdzamy,ze w pelni rozumiemy facetow ,ktorzy nazywaja to miejsce rajem- Chinki sa przepiekne do tego maja niebywale wyczucie gustu-sa ubrane ciekawie I przyciagaja uwage-nawet nasza.
Idziemy dalej,lazimy zagladajac w kazdy zakamarek-pieknie tu I tak egzotycznie ale przy tym bardzo nowoczesnie.Kolo 23ciej robimy przerwe na kawke I lazimy dalej I juz mamy zawracac kiedy wpada nam w rece mapka Kowloonu – o nie!- bedac tu tylko 2 dni nie mozna zmarnowac ani sekundy! Udajemy sie do portu I na promenade –widok na druga wyspe nas powala-panorama jest nie do opisania! Po jakis 40 min idziemy promenada kierujac sie w strone hostelu, co zabiera nam jakies kolejne 40 min-mamy juz mniej wiecej rozeznanie w terenie wiec robimy plan na jutro!
Wracamy do hostelu- I tu normalnie nie byloby o czy pisac ale dla nas to niezly cios. Mimo tego iz budynek to kompletne slumsy na dole musimy sie zameldowac straznikom,potem okazuje sie ,ze winda dziala tylko do 22giej…nie do wiary po 11,5 godzinach lotu po 3 godzinach lazenia mamy wejsc na 13ste pietro-bagatelka-w koncu w tak mlodym wieku to zaden wyczyn;))
Wspinamy sie waska obskorna klatka schodowa- klatka jak z filmu-nie wiem jakiego ale jakiegos strasznego;) Dobijamy na 13ste niezle zmachane, pedem do pokoju-rzeczy sa,szczurow I karaluchow nie ma –jest git!Odpalamy gg I z niektorymi z Was udaje nam sie wymienic pierwsze wrazenia!Buziaki dla tych ,ktorzy wysluchali nas jako pierwsi;)
Kolejny dzien. Budzi nas zimno-wszystko ta cholerna klima. Totalne z nas szczesciary –zalapujemy sie na ciepla wode!Zbieramy sie bo zrobilo sie pozno-13sta-a my mamy plan do zrealizowania! Udajemy sie promenada w kierunku przystani. Pierwszy przystanek –kawka a potem mialo byc sniadanko…ale tak wciagnelysmy sie w wir zwiedzania , ze bylo o…20stej!Spacer promenada sprawia nam duza radosc bo jest tu podobna do hollywoodzkiej aleja gwiazd tylko ,ze tutejszych, takich jak Bruce Lee! Robimy pare zdjec I udajemy sie na przystan aby przedostac sie na wyspe Hong-Kong!Plyniemy moze jakies 10 min.Wysiadamy! I“Wow-ujemy” bez konca! Sluchajcie my mamy do nich jakies sto lat- ich architektura I rozwiazania techniczne to cos niesamowitego! Mimo ogromu miasta I ilosci ludzi panuje tu kompletny porzadek. Do dnia dzisiejszego o rzeczach nowoczesnych mowilysmy –europejskie –ale od dzisiaj mowimy:Azjatyckie! Zeby Warszawa byla przynajmniej w 1/3 jak Hong-Kong!Najlepsze wyrazenie jakie mi sie nasuwa to popularne: Masakra!:)
Kolory ,swiatla, ksztalty I wszystko to razem a przy tym ani jednego papierka ani jednego kiepa na ulicy- jestesmy pod wrazeniem I pomyslec ,ze planujac lot ja chcialam za wszelka cene ominac Hong Kong!
Maszerujemy az do stacji kolejki, ktora wjezdza na najwyzszy punkt wyspy-Victoria Peak. Wagonik wspina sie po stromym zboczu jakies dobre 20 minut a potem …a potem czlowiek nie wie czy to juz te bramy I zaraz pojawi sie swiatelko w tunelu czy to fatamorgana czy o co tutaj chodzi;)!
Malownicza panorama kaze nam usiasc zeby nie dac sie zwalic z nog!Hen hen patrzac w dol roztacza sie pasmo drapaczy chmur mieniacych sie kolorami, woda blekitna,brzeg przeciwleglej wyspy a to wszystko mieni sie w promieniach slonca- a my siedzac I patrzac rozmarzamy sie na dobre!robimy miliony zdjec z kazdej mozliwej strony,zwiedzamy okolice wzdychajac na zmiane!Jest pieknie! Tu Olka kaze mi obiecac ,ze jeszcze tu wrocimy-a ja –przysiegam ,ze tak!
Nastepnie udajemy sie wagonikiem w droge powrotna I postanawiamy przedostac sie na drugi koniec wyspy-zaczelysmy na pieszo-nie wiedzac na co sie porywamy ale zaczepil nas tubylec I zawrocil-I chwala mu za to bo bysmy szly do jutra;)
Jedziemy autobusem do Abeerden zeby wreszcie zjesc sniadanko w slynnej jumbo restauracji- jest juz 19sta-wiec ciezko to nazwac spoznionym lunchem nawet:)…ale sie rozmyslamy I po spacerku po Aberdeen wracamy do centrum. I znowu maszerujemy bo przeciez nie darowalybysmy sobie gdybysmy nie zobaczyly dzielnicy Soho.
Setny juz raz dzisiaj stoimy z rozdziawionymi buzkami :0 Knajpki knajpeczki kafejki-Chinskie Hiszpanskie jakie dusza zapragnie I mnostwo tu juz Europejczykow!Troszke jak w San Fransisco pnace sie w gore strome ulice I uliczki !A pieszych na te strome uliczki woza ruchome schody-ja zwariuje !Cos niesamowitego!Warto bylo tyle sie nachodzic!Jest juz 20:30 I najwyzszy czas na to cale sniadanko co to zamienilo sie w kolacje-decydujemy sie na Chinska knajpke –mniam! (haha Olka mi przypomina,ze musze tu napomknac o toalecie-jak przekroczylam drzwi tego czegos to tak bardzo jak mi sie chcialo-juz mi sie nie chcialo:)ale Olcia mowila, ze idzie bo napewno tam jest swojsko I doszla do tego momentu co ja :)
Zaczynamy wracac w strone przystani co chwile stajac I robiac zdjecia panoramy o zmroku!Dochodzimy na przystan I przedostajemy sie na Kowloon. Przeszlysmy jakies 15km lekko ale nie dajemy za wygrana I Udajemy sie znow nasza promenada-tym razem wieczorowa pora-dajemy sie skusic na zdjecie ulicznym fotoczarodziejom!
Wracamy znajomymi nam dobrze juz uliczkami ale dalej doskwiera nam glod-niestety po 23ciej nie wszystko jest czynne ,bedac juz w okolicach hostelu decydujemy sie na tzw Chinski bar mleczny!;)
I tu sie cyrk zaczyna gdyz nasza pani kelnerka nie mowi ani w zab po angielsku, a ze nie przyznaje sie do tego I z mina pelna zrozumienia nam przytakuje to zamiast 2 napoi mamy 1 a Olka zamiast 1 obiadu 2! Ja zamowilam spagetti z owocami morza wiec co chwila przelykam jakies nozki lub kawalki osmiornicy czy tez malze! Przy placeniu rachunku jakos nikt sie nie myli wiec placimy w sumie za 3 obiadki I 1 napoj a nie odwrotnie!Wydaje mi sie ,ze ona nam mowila po Chinsku ,ze nie rozumie po angielsku!!!:))))))))))))
Wychodzac z restauracji na wprost nas wyrasta najokropniejszy budynek na swiecie, obskorna ruina,wiec mowie Olce ,ze az dziw ,ze to sie jeszcze nie zawalilo I serio slumsy to bylby komplement I wiecie co sie okazuje…hahahaha…..ze to nasz budynek!Tak zwany przybytek ,ktory bije sie o siodma gwiazdke!Ehh;)
Uwaga!A teraz kolejny komizm sytuacyjny-wracamy do naszej celi I wyobrazcie sobie pani pokojowka(buahahaha) byla posprzatac I wymienic reczniki oraz posciel-to Ci luxusy!
A kangur glob-troter na to :niemozliwe:)!
Ps:Milego dnia bo u nas juz 4 rano!:)
Nastepny dzionek-niestety juz ostatni! :(
Wstajemy po jakis 3 godz snu bo trzeba sie wymeldowac.Co tu ze soba zrobic-lot po 19stej a my mamy o 11stej opuscic hostel. Z calym majdanem-jakies 60 kg decydujemy sie po raz ostatni ruszyc na promenade I tam spedzic te ostatnie godziny pobytu-na dworze skwar I duchota wiec leje sie z nas kiedy maszerujemy z pelnym balastem-na szczescie duzo tu wygod typu windy itp wiec udaje nam sie dobic do knajpki I przy kawie troszke posiedziec. Ok 14stej zbieramy sie na lotnisko-docieramy na tyle wczesnie by zrelaksowac sie na strefie bezclowej-a tu niespodzianka-owa strefa jest raczej strefa wysokich cen:) Ochota na zakupy nam przeszla ale za to idziemy cos przekasic-I nagle Olka jedzac ze smakiem zupe wylawia cala kurza stope:) no I apetyt przechodzi…:)

niedziela, 12 października 2008

Australijski Rok Kangura rozpoczety -Sylwester-11.10.2008;)

W zyciu wazne sa tylko chwile-i ta nalezala do niepowtarzalnych!Nie ma nic bardziej fantastycznego niz sylwester spedzony w gronie najblizszych niezastapionych przyjaciol-w koncu nie wazne gdzie i kiedy-wazne z kim!Poniewaz okazji do spotkan w takim gronie jest coraz mniej postanowilysmy z Ola zamienic impreze pozegnalna na noc sylwestrowa!No moze odrobine zainspirowal nas film Lejdis;)

Nie bedzie nas juz w kraju kiedy wy bedziecie skladac sobie noworoczne zyczenia wiec nie moglysmy sobie odmowic zorganizowania sylwestra juz teraz!No bo jak-sylwester bez nas???

Normalny czlowiek gdyby dostal smsa z zaproszeniem na sylwestrowa impreze w pazdzierniku pewnie posadzil by nas o brak 5 klepki-ale nasi przyjaciele nie byli specjalnie zaskoczeni znajac nasz life-style:) i wiedzac , ze 5 klepki brak nam juz od dawna!

Sobota wieczor-11.10-wiekszosc ludzi pewnie tupie noga w Musialce a my tupalismy w Turawie. Byly sylwestrowe kreacje, bylo sylwestrowe zarelko (pelen wypas) i sylwestrowe drinki ale malo tego-o 12stej byly szampany,fajerwerki i...zyczenia noworoczne-co najlepsze,Ci ktorzy z jakis powodow zjawic sie nie mogli wysylali zyczenia smsami-telefony dzwonily tez z Londynu i Oslo! Balowalismy do rana-byly tance,rozmowy ,wspomnienia i kupa smiechu!A my o 12stej wystepowalysmy w latexowych wdziankach pani pielegniarki i policjantki- to byla niepowtarzalna jedyna okazja by zostac uleczonym lub zaaresztowanym przez nas!;)))

I kto nam powie ,ze sylwestra nie da sie obejsc w pazdzierniku?Teraz juz co roku bedziemy organizowac sylwestrowy bal tego dnia!

Rano telefonowali rodzice i dziadkowie z zyczeniami-nawet oni dali poniesc sie fantazji i uczestniczyli w spisku;)! Nie wiem tylko czy sasiedzi zrozumieli serie petard i okrzyki Happy New Year ale to juz jakby nie nasza sprawa! Sasiedzi-Happy New Year to U too!;))

Dobrze ,ze sylwester jest 2 razy w roku!Najlepsze zyczenia noworoczne dla Was! Pozdrowienia dla calej ekipy!i ....Happy New Year!;)

Lejdis-->Kaha i Ola;)

Ps:!!!!!! Do tych,ktorych po publikacji zdjec w latexach poniosla wyobraznia i puscily wodze fantazji- dementuje-wszystko zostalo zachowane w konwencji zartu i w tonie dobrej zabawy! Nie wystepujemy tak na codzien! Troche wiecej luzu Panowie i Panie!!!!!!!;)))))

poniedziałek, 6 października 2008

Filipiny- Luzon & Boracay

Zagubione wyspy poludniowo-wschodniej Azji ,czesto przedstawiane jako niebezpieczne miejsca porwan....Tak mowil opis w przewodniku- a ja tak naprawde zupelnie nie wiedzialam czego mam sie spodziewac...Tropikalnego buszu?Biedy?Luksusu?...???

...Krecimy sie nerwowo po lotnisku nie mogac doczekac sie lotu w kolejny egzotyczny zakatek swiata.Tym razem lece z mlodsza siostra w odwiedziny do Taty.

Lotnisko Heathrow London-czekas nas dlugi , 12sto godzinny lot do Hong Kongu a nastepnie przesiadka i kolejny 2 godzinny do Manili.Wylatujemy z godzinnym opoznieniem a potem tam w gorze wszystko przebiega jak nalezy- mile stewardessy,duzy wybor filmow i smaczne jedzenie-sielanka trwa az do momentu kiedy znajdujemy sie na wysokosci Novosibirska- tu lekko zaczyna bujac samolotem, ale przeciez turbulencje to rzecz normalna wiec staramy sie nie zwracac na to uwagi. Rozmawiamy,cieszymy sie i probujemy zgadnac jak tam bedzie i co bedziemy robic!

Na wysokosci Tybetu i Mongolii mam juz duze watpliwosci czy to aby zwykle turbulencje! Samolot zaczyna tracic wysokosc i gwaltownie spada o jakies 40 m w dol a nastepnie wyrownuje - ta czynnosc powtarza sie kilkakrotnie, nastepna faza jest jeszcze gorsza- rzuca nami gwaltownie na wszystkie mozliwe strony- wiecie wtedy w duchu czlowiek sobie powtarza ze nic sie nie stanie i ze wszystko jest ok , ale po jakims czasie sam juz przestaje w to wierzyc wiec zaczyna sie dopytywac innych czy to normalne, ja pytam mojej siostry- Goski- czy sie nie boi a ona nerwowo stara sie mnie uspokoic i wmawia mi ze tak byc musi i ze to zaraz przejdzie;)!Trzyma mnie za reke a ja zmieniam kolory!Trwa to juz jakies dobre kilkanascie minut-co w samolocie zdaje sie byc cala wiecznoscia.Ja mam dosyc -nie mam na to wplywu,wysiasc nie moge,leze juz na wpol zsunieta z fotela i z poduszka na twarzy wbijajac w nia zeby-naprawde sie boje - boje to malo powiedziane-dodatkowo nie uspokaja mnie wcale nerwowa komenda pilota przywolujaca Cabin Crew na stanowisko i mala Chinska stewardessa biegnaca i rozkazujaca wszystkim w tej chwili zapiac pasy!Mam dosc!Nie tak sobie wyobrazalam wymarzone wakacje!Poziom adrenaliny wynosi grubo ponad przecietny!Dodatkowo akurat w tym fantastycznym momencie zaczynaja mi sie przypominac wszystkie filmy o katastrofach lotniczych-nie moze byc lepiej;)) Chcac sie jakkolwiek pocieszyc staram sie ocenic sytuacje jaka panuje-mam cicha nadzieje ze pod nami jest rowny lad i w razie "W" mamy gdzie awaryjnie wyladowac-ach jakze sie myle niesamowicie- odslaniam powoli okno ...i stwierdzam,ze gorzej juz byc nie moze-Ja w Chinskich liniach lotniczych, a pod nami skaliste wierzcholki gor -idealna ,rodem z powiesci sceneria na katastrofe lotnicza! Po czasie jakis 2-3 godzin turbulencje ustaja-mi szczerze juz jest wszystko jedno-zaczynamy podchodzic do londowania-pod nami HongKong!Hurra!

Na lotnisku zaczynamy wzbudzac sensacje,co chwila ktos nas zagaduje patrza na nas jak na zjawisko-czyzby to byla zapowiedz tego co czeka nas w Manili?

Kolejny lot jest o wiele przyjemniejszy, czas uplywa szybko w towarzystwie Amerykanskiego pilota wojskowego z Minesoty! Pilot opowiada nam rozne ciekawe historie i nawet sie nie obejrzalysmy a juz jestesmy!

Filipiny.Luzon.Manila.

Jest tlocznie, duszno i goraco. Ustawiamy sie w kolejce do oficera, dostajemy wize na 3 tyg, odbieramy bagaz i idziemy do wyjscia chcac jak najszybciej podzielic sie z Tata wrazeniami z lotu!

Na ulicach panuje chaos- nie obowiazuja zadne reguly!Prawo dzungli!

Jedziemy na Greenwoods .Trasa, ktora nie przekracza 30 km zabiera nam 2 godz.Ja kimam!

Wiadomo po przyjezdzie do domu dostajemy cos do jedzenia siedzimy gadamy a potem idziemy spac!Ha -i tu jest problem gdyz w zwiazku z roznica czasu , budzimy sie totalnie wyspane i wypoczete o 3 rano!Ciekawe nastepnego dnia, probujemy zabic czas!


6 rano!Nareszcie!Wstajemy zeby nie marnowac dnia. Tu punkt o 6 rano wstaje slonce-dzien trwa rowne 12 godz- wiec o 18stej jest juz calkiem ciemno- znajdujemy sie w strefie podrownikowej!
Po sniadaniu wyruszamy na pierwsza wyprawe-wycieczka to byloby zle okreslenie -tu kazda wycieczka to wyprawa a wlasciwie to przeprawa!
Zamiast trasy szybkiego ruchu wybieramy trase bardziej widokowa.Korek jest gigantyczny-ale skoro tu kazdy robi na drodze co chce-nie ma sie czemu dziwic- conajmniej 5 razy na minute mam wrazenie ze cos w nas wjedzie albo my w cos-najpopularniejszym srodkiem transportu sa jedyne w swoim rodzaju kolorowe jeepneye i trycycle!
Wspinamy sie waska kreta droga-ale widok!-lasy tropikalne, potem uprawy ryzu, i bieda...bieda jakiej jeszcze nigdy wczesniej nigdzie nie widzialam ...domy zrobione ze wszystkiego i niczego,zlepek wszystkich mozliwych surowcow- u nas nawet budy dla psa wygladaja lepiej-ale co dziwi mnie najbardziej, ze wszyscy tu sa usmiechnieci, pogodni, niespotykany jest widok odpoczywajacego czlowieka lub tez nie robiacego zupelnie nic. Widok ,ktory zapada mi w pamieci to stara zardzewiala wanna stojaca na poboczu a w niej trojka malych dzieci pluskajaca sie w euforii z towarzyszacymi okrzykami radosci, dzieciecy szczery smiech.Zdaje sobie sprawe jak niewiele tym ludziom potrzebne jest do szczescia, bez jak wielu rzeczy moglby sie czlowiek obejsc- tu zyje sie zupelnie innymi kategoriami-popularny w polsce lansik;)) jest tu raczej niemozliwy!
Takie obrazki wczesniej byly mi znane raczej z filmow przyrodniczych. Kolejny obrazek jaki zapada mi w pamieci to mezczyzna w szerokim plecionym slomkowym kapeluszu noszacy wode w wiadrach zalozonych na drewniany drag idacy wzdloz pol ryzowych, na ktorych pasa sie czarne bawoly. Nie chce jezdzic szlakami turystycznymi, chodzic po muzeach, ogladac pomnikow-to nie oddaje nic z lokalnego zycia, chce widziec ten kraj takim jaki jest-moze to zle zabrzmi ale ta bieda w jakis sposob jest niesamowita-tu swietnie pasuje powiedzenie " potrzeba matka wynalazku". Tak naprawde Ci ludzie maja tu wszystko tylko ze samodzielnie recznie wykonane a nie kupione gotowe w sklepie.
Wbilo mnie w ziemie kiedy zobaczylam sposob w jaki suszy sie ryz- w koncu ja ide do sklepu kupuje paczke i nic mnie wiecej nie obchodzi a moze powinno! Jedziemy droga - ryz rozsypany jest na jezdni na szerokosc metra- jadace samochody staraja sie po nim nie jechac ale kiedy cos jedzie z naprzeciwka -suna sobie po ryzu jak gdyby nigdy nic i pomyslec ze pozniej pakuja taki ryz ze spalinami do torebek a my myslimy ze zdrowo sie odzywiamy-dobre!;)
Kolejny widok ,ktory mnie w jakis sposob powalil- potok rzeczny w urwisku -z jednej strony pluszczace sie dzieci a w dole kobiety robiace pranie- pralka to jednak jest luksus!...albo slomiany dach na bambusowych nogach w szczerym polu , pod nim stol bilardowy i zgraja dzieci grajacych -to pewnie osiedlowy klub-masakra.

Dzikosc,egzotycznosc, bieda a zarazem beztroska, spokoj, pogodnosc, skrajnosci i niesamowite kontrasty-tak ja krotko zcharakteryzowalabym Filipiny.
Kontynuujemy jazde ale przerywa nam tropikalny sztorm. Burza i masakryczna ulewa - na ulicy rwacy potok-musimy podjechac na jakies wzniesienie bo mamy obawy czy nie podryfujemy z pradem. Ulewa ustaje a my docieramy na miejsce ale tego nie bede Wam opisywac bo bylo to miejsce typowo turystyczne -willa jakiegos tubylczego znanego czlowieka i muzeum-tak jak wczesniej mowilam takie miejsca zwiedza sie bo trzeba , bo tak nalezy ale one nie wywoluja zadnych emocji!
Rozumiem ,ze jako blondynka mam taryfe ulgowa-ale nie rozumiem czemu nikt nigdy mi nie powiedzial , ze ananas nie rosnie na drzewie!Ktoregos dnia jadac na pewna gore, z ktorej widac wulkan utknelismy w korku, Tato nie byl chetny zebysmy wychodzily z auta bo jednak wzbudzalysmy niemala sensacje i jeszcze mogliby nas porwac dla okupu-podejrzewam, ze mnie szybko by oddali i jeszcze sami doplacili:)!Poniewaz stalismy w miejscu jakas godzine zdecydowalysmy sie wyjsc i kupic cos do picia na przydroznym straganie - u nas pewnie bylaby to puszka Coli ale tutaj...tutaj podano nam kokosa ,zrobiono w nim otwor,wlozono slomke i to byl nasz substytut Coli;) Nie polecam szczegolnie tego napoju -mdle cholerstwo!:) stojac tak i popijajac zauwazylam 3 mezczyzn wracajacych po pracy-widocznie zglodnieli -siegneli wiec po owoce-u nas prawdopodobnie czlowiek idac po wsi zerwalby z drzewa jablko ale nie tutaj- jeden z nich wyciagnal maczete i odcial cos przy ziemi- najpierw dla kumpli a potem dla siebie... i to byly ananasy!potem zauwazylam cale pola ananasow- nie ziemniakow, nie burakow ale ananasow! Zyc nie umierac!:)
Poniewaz cala nasza trojka ma wspolna pasje jaka jest nurkowanie, wypady na plaze sprawialy nam najwieksza radosc.Zazwyczaj dojazd zajmowal nam od 2 do 3 godzin, w tym czasie ogladalysmy widoki i podgladalysmy tubylcow oraz ich lokalne zwyczaje, a konczylo sie zawsze tak samo czyli drzemka;)
Wiekszosc plaz na Filipinach jest platna wiec kiedy przekroczysz brame i zakupisz bilet jestes w innym swiecie. Bialy piasek, lazurowy kolor wody, palmy oraz domki na palach i roznoraka bujna roslinnosc. O wylegiwaniu sie na sloncu raczej mowy nie ma gdyz jest ono zbyt mocne i pali niemilosiernie, takze wiekszosc czasu spedzamy w wodzie majac na sobie podstawowy sprzet abc czyli maske rurke i pletwy. Potrafimy tak unosic sie na wodzie godzinami wpatrzeni w podwodny bajkowy swiat kolorowych rybek, rozgwiazd i niebezpiecznych muren. Po paru takich godzinach zwijamy sie do domu gdyz niebezpieczne jest tu dla nas wracanie po zmroku. Wykonczone upalem padamy za kazdym razem jeszcze w aucie.

Kto nie lubi milych niespodzianek?A jesli ta niespodzianka jest wylot na rajska wyspe... Tato postanowil nas wziac na wakacje-wakacje od wakacji;) Jedyne co przerazalo mnie w tym planie to kolejne 2 loty miejscowymi liniami, ktorych nazwa brzmiala wg mnie jak: lecisz na wlasne ryzyko!:)Nie bede sie nad tym rozwodzic ale byl to kolejny lot pt"Blagam niech ten samolot juz wyladuje";)

Z wyspy ,na ktorej wyladowalismy dostalismy sie w miejsce docelowe katamaranem.
...Boracay-najpopularniejsze wsrod turystow miejsce na Filipinach-typowo turystyczna wyspa-hotele,kafejki i plaze...plaze jak w reklamie bounty...jak w najladniejszych pocztowkach... mieniace sie kolorem blekitu i lazuru ...malownicze zakatki... turkusowe laguny...tajemnicze zachody slonca... idealne miejsce do aktywnego wypoczynku i tak samo dobre do uprawiania blogiego lenistwa!
Jestesmy zwolennikami bezludnych wysp i osamotnionych plaz wiec uciekamy jak najdalej od zatloczonej plazy hotelowej by moc popietaszkowac;)
Przedostajemy sie na druga strone wyspy z dala od dzikich tlumow. Wynajmujemy katamaran z przewoznikiem na caly dzien. Filipiny to archipelag 7000 wysp i wysepek. Najpiekniejsze plaze i rafa sa przy tych malych oddalonych dzikich niezamieszkalych wysepkach, wiec plywamy od wysepki do wysepki z ok godzinnymi postojami na nurkowanie a potem z pelnym entuzjazmem dzielimy sie wrazeniami i z duma prezentujemy trofea;)
Poznym popoludniem wracamy do hotelu zaliczajac drzemke by zebrac sily na wieczor. Wieczorem lazimy po plazy i podziwiamy podswietlone budowle z piasku, egzotyczne knajpki, zewszad otaczaja nas sprzedawcy wszelkich pamiatek oraz sprzedawcy owocow morza a tubylcy oferuja wszelkie masaze. Szybko kladziemy sie spac by nastepny dzien zaczac od 6 rano- o tej godzinie plaza przezywa apogeum oblezenia- swieci juz slonce ale upal jeszcze tak nie doskwiera wiec ludzie tlumnie spaceruja przesiaduja kapia sie graja w pilke i zwyczajnie odsypiaja wczorajsza imprezke!
Nasz pobyt na rajskiej wyspie dobiegl konca a na horyzoncie pojawily sie chmury sygnalizujace nadchodzacy tajfun, ktory od paru dobrych dni szalal na poludniu! Na Filipinach wystepuja czeste tajfuny,trzesienia ziemi i wystepuje najwieksza liczba czynnych wulkanow wiec jesli unikniesz jednej katastrofy mozesz zawsze liczyc na kolejna;)
Powrocilismy na Luzon-tu wyraznie pogoda sie pogorszyla-przyszla przedwczesnie pora deszczowa i codziennie przechodzily ze 3 ulewy -prawdziwe oberwania chmury! My spedzalismy czas roznie, jezdzac i zwiedzajac, odwiedzajac znajomych Taty, robiac wypady na plaze, objezdzajac oceanaria, no i ostatecznie zahaczalismy o centra handlowe gdzie dzikie tlumy przebieraly miejscowe wyroby wystawione po okazyjnych cenach. Przezylam kolejny szok- z obrazu nedzy i rozpaczy, piszczacej biedy wyrastaly ekskluzywne centra handlowe, ogromne i nowoczesne na styl amerykanski a w nich popularny Starbucks i inne znane marki-niedowiary a prawie za rogiem ludzie mieszkali w domach z dykty- to byly wlasnie te kontrasty!
3 tygodnie na Filipinach pozwolily mi odrobine rozeznac sie w sytuacji i zwyczajach tego kraju. O malo nie umarlam z tesknoty za pomidorowa i pierogami;)))
Dobrze bylo pojechac i zobaczyc to wszystko-taka podroz potrafi otworzyc oczy na wiele rzeczy i problemow ale potrafila rowniez sprawic , ze cieszylam sie ogromnie z europejskiego pochodzenia i powrotu do krainy przystojnych blondynow;)
Ogromne dzieki Phoebe i Tacie za wspaniala przygode i nowe doswiadczenia!
Ps:Lot w 2 strone oszczedzil nam nerwow i jakos nawet tak nuda powialo!;)

środa, 1 października 2008

USA- California & Indiana

Luty w Londynie byl zimny i ponury a ja mialam chandre i od tygodnia nie wychodzilam poza swoj pokoj!Pewnego dnia wstalam ogarnieta furia, weszlam w internet i znowu sie stalo...zabukowalam bilet do USA;) W koncu podroze i ucieczki gdzies daleko zawsze pomagaly. Wize juz posiadalam wiec nie bylo najmniejszego problemu pozostalo tylko powiadomic cala rodzinke w USA o moim fantastycznym planie!

Zabukowalam bilet do Los Angeles na 1 kwietnia- i to nie zadne prima aprilis.

California-brzmialo cudownie szczegolnie kiedy w Londynie doskwierala zimna i deszczowa pogoda. Poprosilam mame zeby zapytala ciotke czy nie ma nic przeciwko zebym wpadla do niej na jakies 3 tygodnie- zgodzila sie od razu-i tu wielki buziak dla mojej ukochanej cioci Bo!

Nigdy nie pociagaly mnie stany, wrecz przeciwnie- bylam z tych , ktorzy zdecydowanie mieli ciekawsze miejsca do zobaczenia. Wyobrazalam sobie stany jako kraj ,w ktorym rzadzi hamburger i muzyka country;)

Polecialam-co wazniejsze dolecialam i przekonalam sie, ze California nie jest spedem tlustych swinek wcinajacych hamburgery od rana do nocy raczej zupelnie odwrotnie, ludzie maja lekka obsesje na punkcie silowni, fitnesu i wlasnego wygladu. Raczej prowadza prosportowy tryb zycia- cwicza, biegaja,jezdza na rolkach ,rowerach , no i przede wszystkim surfuja maniakalnie;)

Tym wieksze bylo moje szczescie kiedy dowiedzialam sie , ze ciocia Bo mieszka w miescie surferow- Huntington Beach! Tam czekaly mnie obrazki rodem z Baywatch! Zolte duze fury patrolujace plaze, wysokie palmy, wysokie ladne blondynki;) plaza i ocean- wtedy w mojej glowie powstal plan zeby zostac tylko co tu wymyslec zeby moc siedziec zupelnie legalnie-hmm-niewiele wymyslilam;)

Godzinami przesiadywalam na plazy- chociaz tak za cieplo jeszcze nie bylo-i wpatrywalam sie w Pacific Ocean!Przyzwyczajona do angielskiego balaganu,ruder zamiast domow , waskich uliczek, korkow na ulicach i pedzacych ludzi upajalam sie widokiem ladnych kolorowych domkow,dopieszczonych ogrodkow, duzych typowo amerykanskich fur, szerokich wielopasmowych drog i usmiechnietych ludzi- no more miserable people and no more rain!:)

Zeby bylo jeszcze weselej i zeby miec kompanow do imprezy, odnalazlam na naszej-klasie mojego kumpla z podstawowki,ktorego ostatni raz widzialam jak mialam 10 lat, ktory mieszka jedno miasteczko obok Huntington Beach- w Costa Mesa. Wiecie jaka to przyjemnosc spotkac na innym koncu swiata kogos z kim ma sie co powspominac po 18stu latach i do tego dogadywac sie z nim jakby tych parunastu lat nie bylo!Do tego raczej odleglosci w stanach sa dalekie a tu taka niespodzianka zaledwie 10 minut samochodem! Kolejna niespodzianka bylo kiedy kolejnego dnia zadzwonil do mnie Patryk oznajmiajac , ze mieszka tu jeszcze jeden nasz wspolny kumpel- Marek- radosc po raz drugi bo o tym , ze Maro tam mieszka nie wiedzialam! No i tak byl juz trzon teamu imprezujacego do tego doszlo paru ich znajomych wiec bylo z kim zawsze pogadac czyt. poimprezowac;) Ciotka sie smiala ze jestem w USA zaledwie 3 dni a mam ekipe jakbym tam mieszkala od zawsze. Pozdrawiam Was Patryk, Maro, Mateo, Magda,Rebecca, Becky i cala ekipe z Czech- dzieki za milo spedzony czas -tesknie cholernie!Tak wiec czas w Huntington Beach uplywal mi milo -w dzien lazilam na plaze lub zwyczajnie leniuchowalam w ogrodzie, popoludniu okolice pokazywala mi ciocia Bo i wujek Al, a wieczorem balowalismy w Costa Mesa z Patrykiem i reszta.

Kiedy reszta rodzinki mieszkajaca w Indianie( jedyne 4 godz lotu) dowiedziala sie o moim pobycie w USA zorganizowali mi przelot do Indiany na weekend. Sprawy organizacyjne wziela w swoje rece Diana-moja najbardziej na swiecie rozrywkowa kuzynka i kuzyn Mateusz! W domu cioci i wujka pobylismy jakas godzinke, wpakowalismy sie do auta i pojechali- plan mojej kuzynki byl niecny-zadbala o to bym mogla poznac smak zycia amerykanskiego studenta- pojechalismy do ich akademika a tam zaczelo sie niewinnie od typowo studenckiej gry-beer-pong! Cos a la ping-pong tylko kto trafi pileczke do kubka pije i tak do oporu wiec chyba nie musze zdawac relacji z pelnego przebiegu tej imprezy, jej finiszu i cudownego poranka z niemalym bolem glowy- a ponoc sport to zdrowie-najwidoczniej nie wyczynowy;)

Nastepnego dnia czujac sie wysmienicie po sniadaniu,ktore stawalo nam w gardle wybralismy sie na...zakupy-jest to najgorszy z mozliwych pomyslow na "po imprezie"!

Potem w auto, znowu szybki pobyt w domu -obiadek i znowu w auto i do miasta oddalonego ze 2 godz drogi na cos co mozna nazwac piastonaliami w Bloomington!Tu zasada byla ta sama co poprzedniej nocy tylko miejsce inne i zamiast akademika-co mogloby sugerowac slowo piastonalia- raczej bijace sie o 6 gwiazdke apartamenty i dobrze sytuowane amerykanskie studenciaki:) Nastepnego dnia powtorka z rozrywki ,pozegnanie-obiadek rodzinny w Meksykanskiej ,spac i nad ranem wylot z powrotem do LA.

Kolejny dzien spokojny raczej tzw czas na dojscie do siebie a kolejnego dnia wylot do Monterey!

Zwyczajnie moja kolejna kuzynka-corka cioci Bo - tez nie dala za wygrana dowiedziawszy sie o moim przyjezdzie i zafundowali mi kolejna wycieczke !Z Marcelle i Davidem nie widzielismy sie ladnych pare lat wiec przywitaniom nie bylo konca.

Monterey-to miasteczko,ktore i ktorego okolice wywarly na mnie ogromne wrazenie-bylo to cos zupelnie innego niz Huntington Beach a jedynie 2 godz lotu na polnoc. W Monterey wszystko bylo dopracowane w najmniejszym szczegole-domki malutkie, waskie uliczki , male butiki z pamiatkami i waska droga wzdluz wybrzeza, rozciagajace sie klify, blekitna woda,bogata roslinnosc a na niektorych skalach wylegujace sie foki, w ciagu roku 2 razy przeplywaja tedy stada wielorybow kiedy wedruja. My tez wedrowalismy-od cafejki do restauracji- wszystkie mialy swoj niepowtarzalny klimat -moja ulubiona z widokiem na zatoke z paleniskami na powietrzu!

Kolejnego dnia czekala na mnie kolejna mila niespodzianka- wycieczka do San Fransisco- ok przyznaje sie-to jest miasto ,ktoremu uleglam. Nigdy nie bylam w Nowym Yorku zeby moc je porownac ale w porownaniu do Los Angeles,ktore dla mnie jest malo atrakcyjne i ja nie polecam szczegolnie miejsc kiczowatych-ktore niestety zobaczyc trzeba jak Hollywood, San Francisco ma klimat ma urok jest troche takim miastem,ktore mozna porownac z Londynska dzielnica Camden Town-duzo tu swirow i artystow. Samo to jak zbudowane jest San Fransisco -mnostwo stromych ulic po ktorych jezdzi slynna kolejka- jest inne od reszty i ja przyznam znalazlabym w nim miejsce dla siebie-ale poniewaz miejsc , ktore mnie urzekaja jest niemalo to tak jezdze i nigdzie nie zabawiam na dluzej!;)

Marcelle i David byli wymarzonymi przewodnikami poniewaz pare lat temu brali slub w San Fransisco!(No powiem ja tez bym tam mogla). Wieczorem odbylismy tour de bar -to taka popularna forma spedzania czasu od zmierzchu do switu;)

Rano przeszlismy sie jeszcze raz uliczkami SF i ruszylismy w droge powrotna -ale przeciez nie moglismy nie zobaczyc slynnego Golden Gate i Alcatraz-to ostatnie wyobrazalam sobie jakos zupelnie inaczej.Wieczorem dotarlismy do Monterey ogarnelismy sie i kontynuowalismy zwiedzanie okolic i knajpek.Na drugi dzien znowu lot-powrot do Long Beach tym razem! Wieczor zszedl mi na pozegnaniach z Ciocia,Wujekiem i znajomymi a kolejnego dnia odbywalam 6 juz lot-docelowy do Londynu-pelna nowych wrazen i wspomnien, za ktore wszystkim bardzo dziekuje!Stany zdobyte-i naprawde warto je zobaczyc!

Ps:Juz nie moge sie doczekac kolejnego spotkania -8.03.2009!Tym razem bedziemy dwie- A TAKICH TRZECH JAK MY DWIE NIE MA ANI JEDNEJ!!!;)))