czwartek, 8 stycznia 2009

Same powody do radosci;)

Pierwszy dzien Swiat. Nie napisze Wam ,ze pruszy bialy snieg a ja robie ostatnie swiateczne zakupy...bo to nie ta bajka;)


Swieci slonce i jest potwornie goraco.Mamy do pracy na 10:30 rano.


Dotarlysmy na nasza lajbe- atmosfera -nie jak to w Polsce bywa w takim okresie wszyscy spieci i zestresowani-wrecz przeciwnie-wszyscy usmiechnieci na relaxie, kazdy skladal kazdemu zyczenia wesolych swiat i zabralismy sie do wielkich porzadkow i dekorowania potem caly"staff" czyt.obsluga-udal sie na zasluzony "lunch" swiateczny:)a potem ruszylismy w swiateczny rejs -ludzi byla cala masa jakies 320 osob staralismy sie obslugiwac najmilej jak sie dalo, w dodatku poproszono nas zebysmy pracowali w czapkach Mikolaji-tak poproszono a nie kazano i my z usmiechem sie zgodzilismy-nie ,nie bylo nikomu glupio,nikt nie myslal w kategoriach,ze zrobi z siebie glupka! Klienci tez nie utrudniali nam pracy wiedzac ,ze to rowniez nasze swieta z dala od domow.


Skonczylysmy prace o 17 i w ekspresowym tempie udalysmy sie na slynna plaze Bondi wraz z nasza kolezanka Angielka dolaczajac do pary Slowakow ze szkoly. Oczywiscie dalysmy rade rowniez zobaczyc sie z Tomkiem z samolotu-dzieki Tomek - zawsze jest wesolo!:)


Powiem tak-widok jaki sie roztaczal na przestrzeni kilometra byl niesamowity- byla 18sta 1go dnia swiat,swiecilo slonce cala plaza i trawniki zalane byly przez tlumy-dzikie tlumy ludzi-ludzi wesolych i szczesliwych w wiekszosci poprzebieranych za mikolaje i za inne postacie, jedni grali w siate inni uprawiali picie na akord-popularny australijski sport uprawiany tez w duzej mierze przez tyrystow:)-spora liczba osob szczegolnie jak na dzien i pore dnia oddawala sie surfowaniu a w powietrzu unosil sie zapach blogiej wolnosci i niczym nie zaklucanej beztroski! Tlumy ludzi spedzaly swieta w malo tradycyjny sposob z dala od swoich najblizszych a pomimo tego bila od nich niesamowita radosc i energia, grala muzyka ,chlopaki dusily back-flipy w skate-parku,ktos tanczyl ktos biegal ktos lezal- kazdy robil dokladnie to-na co mial najwieksza ochote - atmosfere ta raczej ciezko ubrac w slowa . To byly bardzo inne swieta ale jedyne w swoim rodzaju i niezapomniane a do tego tak przyziemne sprawy jak spinanie sie tygodniami i uganianie sie za prezentami to byla abstrakcja!





2 dzien Swiat-26 .12.2008- zaczynalysmy prace na 10ta rano. Zebyscie mieli blade pojecie na temat tego jak bardzo sie obijamy calymi dniami wymienie Wam tylko pare naszych obowiazkow- nakrywanie stolow,rozkladanie sztuccow,skladanie serwetek,polerowanie talerzy,polerowanie sztuccow,polerowanie szkla, roznoszenie posilkow,zbieranie brudnych naczyc,nakrywanie od nowa,podawanie kolejnych posilkow,serwowanie drinkow itd itd a wszystko to wyobrazcie sobie w ilosci na 320 osob na kolyszym sie statku w totalnym upale-to taka krotka charakterystyka mojej wymarzonej pracy kelnerki;)))


Wyplynelismy w pierwszy rejs kolo poludnia zeby zajac dogodna pozycje na zatoce,gdyz dzis odbywaly sie najslynniejsze wyscigi regat na swiecie "Hobart Race" . O 13stej stetek sie zatrzymal a my patrzylismy na setki jachtow i jachcikow startujacych w regatach,dodatkowo cala atmosfere tworzyly statki pasazerskie takie jak nasz- pelne po brzegi rozbawionych gosci ,fanow regat i ciekawskich turystow:)Kolejny raz atmosfera byla nie do opisania- w tym momencie kolejny raz mi sie zdawalo ,ze trafilam najlepiej jak moglam !Zycie sklada sie wlasnie z takich chwil- kilku, kilkudziesieciu, a moze kilkuset ,ktore zapadaja w pamiec na zawsze!Wspomnienia wywoluja emocje i gesia skorke nawet po 30 latach-no dobra przesadzilam bo tego nie wiem -haha-mam przeciez dopiero 17scie a jesli nie mam to prosze nie wyprowadzajcie mnie z bledu bo na tyle sie czuje!:)


Kolejnym odznaczajacym sie dniem w kalendarzy byl Grudzien 28. Niedziela. Powstal plan na niedzielna wyprawe do Jarvis Bay wypozyczona fura w skladzie Ola i ja. No ale gdyby bylo nas wiecej to byloby znacznie weselej myslalysmy....


O 9:45 rano na Kings-Cross stala nas...osemka!:) Nie znalysmy z Ola ponad polowy a sprowadzil wszystkich nasz kumpel z pracy pewien Francuz-to byla zaloga naszego drugiego statku- dzien wczesniej namowilysmy go zeby z nami jechal i zabral kogos jeszcze ale takiego obrotu sprawy nikt sie nie spodziewal! Zaczelismy nasza bezowocna wycieczke od jednej do drugiej wypozyczalni ale niestety albo nie bylo vanow albo nie wypozyczali na 1 dzien a nam czas uciekal. Dodatkowo w jednej z gazet na pierwszej stronie byl artykul i zdjecia z dnia poprzedniego kiedy to rekin zjadl faceta na oczach jego syna-to troszke dodawalo adrenaliny na sama mysl o kapieli w oceanie.

Przystalismy na plan B- wycieczka pociagiem do Kiama Beach-ok 2 godziny drogi na poludnie Sydney!Sklad byl wesoly- piecioro Francuzow, jeden Brazylijczyk i my-ekipa pod wyzwaniem! Niedziela byla beztroska i bylo niesamowicie wesolo- podroz pociagiem minela szybko ,na plazy wszyscy usnelismy jak dzieci na dobre 2 godziny ,potem jedni sie opalali inni uprawiali jogging inni robili zdjecia az czas bylo wracac ale bylo nam zbyt dobrze i zbyt mocno sie rozleniwilismy wiec wrocilismy dopiero ostatnim pociagiem- od tego dnia w planach pojawilo sie pare kolejnych wspolnych wyjazdow.

Nadszedl dzien sylwestra-chociaz ciezko w to uwierzyc bo dopiero co jeden obchodzilysmy hucznie 11go pazdziernika;))

Przygotowania na lajbie trwaly juz od rana-bylo sie czym zajac-sprzataniom nie bylo konca- troche bylo nam szkoda bo pogoda byla wymarzona na plaze!Menagerowie wyposazyli nas kazdego w jednego redbulla co niewiele nam pomoglo-nie uskrzydlily nas jakos szczegolnie!

O 17stej rozpoczal sie rejs sylwestrowy-nie roznil sie jakos diametralnie od innym ,podawalismy 5 dan a nie 3 a ludzie pili troszke wiecej niz zwykle;) no i napiwki byly ciut lepsze;)

O godzinie 21szej rozpoczal sie pierwszy pokaz fajerwerkow- zatoka mienila sie wszystkimi mozliwymi kolorami - The Rocks i Opera byly tak oblezone ze nie bylo gdzie palca wcisnac a my obserwowalismy to z najlepszego punktu widokowego -ze srodka zatoki.

Przed 12sta otrzymalismy oficjalne zezwolenie na opuszczenie stanowisk pracy tak wiec zajelismy miejsca na obu burtach i oczekiwalismy na wielkie odliczanie. Ta chwila byla magiczna-rozpoczely sie niekonczace salwy sztucznych ogni,zatoka mienila sie we wszystkich kolorach teczy lub tez calkowicie sie podswietlala,jachty mienily sie neonami, wszystkich oczy zwrocone byly na most Harbour i zatoke-Sydney slynie z najpiekniejszych fajerwerkow sylwestrowych na swiecie-i nie jest to przereklamowane-nasza lajba stala jakies 300 m w odleglosci od mostu.

Pokaz fajerwerkow byl spektakularny,wrazenie bylo niesamowite...Kazdy troche sie rozmarzyl i odlecial na chwile myslami-w takiej chwili kocha sie zycie wlasnie za takie wrazenia...

Przyszla taka chwila kiedy to kazdy robi sobie w glowie male podsumowanie osiagniec poprzedniego roku i planow na przyszly w po cichu wypowiada sobie jakies tam swoje pobozne zyczenia i prosby-chyba do samego siebie bo kto inny mialby nam pomoc w realizacji planow. Stalam patrzylam i tak sobie pomyslalam ,ze naprawde z czystym sumieniem moge powiedziec ,ze jestem szczesliwa-nie bylo ani jednej rzeczy,ktorej chcialabym zalowac, ani jednego powodu do narzekan, bylo natomiast milion mysli i planow na nowy rok. Zyczono mi lepszego roku od poprzedniego-ale ja nie wiem czy to mozliwe-wystarczy zeby wszystkie byly takie jak 2008!Jestem szczesciara tak sobie mysle!:)

Ps:Jedyne moje zyczenie -miec tych ,za ktorymi tesknie w takich momentach obok siebie.

Rejs zakonczyl sie o 1:15 -impreza dobiegla konca ale nasza dopiero miala sie zaczac!

Oj bylo grubo-naprawde grubo !Po 14stu godzinach pracy alk dzialal w tempie natychmiastowym.Impreza miala trwac godzine ale po godzinie dopiero weszla na wlasciwy tor, balet trwal do 7 rano- najwieksze popisy tym razem nalezaly do managerow- jeden z nich latal po zatoce ze spuszczonymi gaciami po czym jako gwozdz programu oddal skok do Darling Harbour na waleta:) Zainspirowal go pewnie skok mojej Olenki-ktora to nagle podjela spontaniczna decyzje o skoku i ani sie obejrzalam jak Ola w pelnej kreacji oddawala skok na glowke do zatoki ,w ktorej nierzadko tez pojawiaja sie rekiny!Tak ich troszke ponioslo sylwestrowo! Natomiast dla jednego z dekowych skonczylo sie nie tak fartownie bo odnalazl sie w szpitalu po 3 dniach! Dodam tylko ,ze 1 stycznia nalezal do dni ciezkich!A dla tych ,ktorzy szli do pracy-do bardzo ciezkich-czyt.Ola:)
Tak czy owak Happy New Year!!!

3 Styczen 2009. Dzien jakze dlugo oczekiwany!Dzien naszej przeprowadzki z popularnie przez nas nazywanego "Shithole"czyt.Botany na dzielnice "Everyone from everywhere party all the time":) czyt. Bondi Junction! Mega! Nareszcie bo 2 miesiace wydawalo nam sie ,ze przebywamy w sanatorium.
Willa ,w ktorej mieszkamy -mamy wielki pokoj z Olka- to cos co odrobine przypomina Hostel albo Backpackers ;)Mieszka nas 30 osob zewszad;) Anglia,Irlandia,Francja,Wlochy,Izrael, Brazylia,Australia ,Polandia;) Jak doba dluga -nie istnieje taka pora dnia zeby czlowiek musial uskarzac sie na samotnosc a tym bardziej na brak kompanow do imprezki-statut brzmi tak-kazdy czas jest dobry ,zeby zrobic imprezke i kazda okazja ;)Ekipa jest ze soba dosc zzyta wiec czesto podrozuja razem, wychodza na imprezy,jezdza na festiwale itd. Osoba ,ktora walczy zaciecie z naszymi formami socjalizowania sie jest nasz House Manager-tu az samo cisnie mi sie na usta slowo "Dozorca"-:)-Michael! Do tej pory nie moge w to uwierzyc ,ze w Australii, w Sydney, na najbardziej rozrywkowej dzielnicy ,na hacjendzie takiej jak ta dostalismy list o ciszy nocnej od 22:30- buahahahaha! Coz za wymysl!
Tak wiec od tygodnia problem mamy tylko jeden- ze wstawaniem rano!
Zostaly tylko 2 tygodnie szkoly wiec jakos damy rade. A w szkole coz-wesolo jak zawsze-moja klasa to 14 osob z 10 kraji!Nigdy nie jest nudno!A w dodatku przy takich znajomosciach to nic tylko podrozowac odwiedzajac wszystkich po kolei!:))

Dzisiaj piatek.Wczoraj byly urodziny jednego z wspollokatorow,dzisiaj sa drugiego a jutro trzeciego ,potem impreza pozegnalna Irlandek-oto skromne kalendarium na najblizsze 3 dni-MOCY PRZYBYWAJ!;)